To będzie pierwszy piątek bez Tomasz Lisa w TOK FM. Oficjalnie. Jedni się ucieszą, inni zmartwią, a mnie to obojętne, bo w radiu słucham muzyki i audycji poświęconych kulturze.
Nie mam zamiaru ukrywać, że mam z Lisem własne porachunki. Zniszczył pismo, w którym pracowałem wiele lat i, przy całej sympatii dla Tomasza Sekielskiego, wątpię, czy da się cokolwiek z tym zrobić. Z szanowanego „Newsweeka” uczynił Lis narzędzie politycznej agresji i najbardziej wulgarnej manipulacji. Na łamach obrażał zarówno czołowych polityków kraju, jak i kolegów po fachu. Dziś, dzięki tekstowi Wirtualnej Polski, dowiadujemy się, że obrażał też swoich podwładnych.
Nie jest to zaskakujące. Każdy, kto słyszał relacje współpracowników Tomasza Lisa z kolejnych redakcji, którymi kierował, zna podobnych opowieści na pęczki. Nie jestem psychologiem ani psychiatrą, ale zachowania opisane w artykule wp.pl są z pewnością spoza normy. Tak jak niektóre publikacje Lisa. Wizja wszechmocnego PiS-u, który opanował nawet media zwalczające rząd (co czytaliśmy np. w ostatnim wstępniaku w „Newsweeku”), jest zaiste dziełem umysłu wysoce, hmmm, skomplikowanego.
Czytaj więcej
Warszawski Okręgowy Inspektorat Pracy sprawdzi doniesienia medialne o nieprawidłowościach w redakcji tygodnika za rządów Tomasza Lisa.
Bez wątpienia jest Lis wyrazicielem frustracji niemałej części polskiego społeczeństwa, która nie może znieść, że Polacy głosują nie na tych, co powinni. Tyle że można to robić na różne sposoby. „Polityka” np. nie przekracza granic chamstwa i manipulacji. Mimo że nawet przez chwilę nie mamy wątpliwości, komu redaktorzy tygodnika kibicują i kogo zwalczają.