Należy dołożyć wielkich starań, by nie paść ofiarą rosyjskiej inwazji. Równie ważne jest jednak, byśmy nie padli ofiarą wojennej histerii. Stan zagrożenia wywraca priorytety państwa do góry nogami i zmienia relacje z obywatelami. Gorączkowe przygotowania do wojny mogą wzmocnić naszą siłę militarną, lecz osłabić lub wręcz zrujnować naszą siłę społeczną, twórczą, moralną i instytucjonalną.
Putin nie miał powodów, by się bać naszych, ukraińskich czy NATO-wskich czołgów. Największym zagrożeniem dla jego władzy była prężność naszych przedsiębiorstw i bakcyl wolności płynący z Zachodu. Siła naszych praw czy wartości nie zatrzyma rosyjskich czołgów, lecz bez praw i wartości będziemy jak putinowska Rosja. Dlatego nasze wysiłki do wzmocnienia obronności nie mogą być tylko sprowadzone do większych budżetów militarnych, centralnie sterowanej gospodarki i obywatelskiej dyscypliny. W obliczu zagrożenia potrzebujemy silnej władzy, lecz siła nie jest zależna tylko od muskułów, ale również od wiedzy, wyobraźni i zaufania społecznego. Zaufanie przedsiębiorstw i obywateli trudno zbudować bez poszanowania prawa, podziału władzy, wolności mediów i transparentności. Sejmowa dyskusja nad ustawami o obronie ojczyzny i o pomocy uchodźcom pokazała, że nie ma w tych sprawach jedności. A to dopiero początek długiej i trudnej drogi.