Łatwo jest powiedzieć, że Jarosław Kaczyński ma fobię na punkcie TVN, że oszalał i stara się zemścić na wszystkim, co mu stoi na drodze. A najbardziej na drodze stoi mu TVN, ostoja cnót wszelakich, wzorzec wolności słowa i nieskrępowanej debaty.
Ale zazwyczaj to, co łatwo powiedzieć, niewiele pomaga, by coś zrozumieć. Przykra prawda na temat głównych telewizji polega na tym, że specjalizują się w pewnych grupach widzów i dostarczają im takiego towaru, jakiego ci widzowie sobie życzą. Techniczna definicja widzów w telewizjach komercyjnych brzmi następująco: „Widzowie to towar, który sprzedajemy reklamodawcom”.
TVN, dowodzony przez wybitnego menedżera telewizyjnego Mariusza Waltera, twórcę Studia 2, od początku adresował swoje programy do widowni wielkomiejskiej. Była to decyzja biznesowo słuszna – w dużych miastach mieszka najwięcej zamożnych ludzi o liberalnych poglądach – i jedynie możliwa, skoro TVN dostał początkowo koncesję regionalną, ale też ograniczającą. Im bardziej rosły różnice między największymi miastami a prowincją, tym bardziej TVN stawał się więźniem widowni, którą posiadał – nie najliczniejszej, ale za to najbardziej lukratywnej.
W Polskę idzie przekaz, że PiS walczy z amerykańską rozrywką. Jest to nie tylko skuteczne, ale i ośmieszające
Proces kształtowania się komercyjnego rynku telewizyjnego w Polsce zbiegł się z procesem wykształcania się trwałego systemu partyjnego. Na przełomie wieków pojawiła się Platforma Obywatelska, która także budowała od samego początku swój elektorat wśród tych, którzy odnieśli sukces przy okazji transformacji ustrojowej: zamożnych profesjonalistów zamieszkujących wielkie miasta, korzystających z otwarcia na Europę, nastawionych wolnorynkowo i liberalnie.