Poszukiwania robiły się z dnia na dzień coraz bardziej nerwowe. Stanowisko „szefa" zostało obsadzone z klucza politycznego, urzędnicza kadra w dużej mierze została odziedziczona po poprzedniej ekipie. Największy ból głowy wywoływali jak zawsze ci „pomiędzy" – wiceministrowie. Negocjacje z kandydatem na jednego z nich szły nawet nieźle, dopóki nie doszło do kwestii wynagrodzenia. Na zaproponowaną sobie kwotę rozłożył tylko bezradnie ręce: panowie, ale ja mam rodzinę, dzieci. Teraz zarabiam dziesięć razy tyle. Nie mogę sobie na to pozwolić. – To może chociaż na pół etatu? – nie odpuszczał zdesperowany headhunter.

Ta historia wydarzyła się ładnych parę ekip rządowych temu, ale wydaje się, że podobnych rozmów i propozycji objęcia państwowej funkcji „choćby na pół etatu" w międzyczasie mogło wydarzyć się sporo. Bo to oczywiste, że wynagrodzenia dla członków administracji rządowej nie są w żadnej mierze konkurencyjne w stosunku do tego, co zaproponować może najlepszym specjalistom i menedżerom sektor prywatny. Pomysłowi podniesienia pensji polityków powinno się więc jedynie przyklasnąć.

Problem w tym, że chwila, sposób oraz jednorazowa skala tej podwyżki, zamiast rozwiązywać problem, jedynie dodatkowo gmatwają sprawę. Pogłębiają bowiem źródło problemu, jakim jest brak zaufania obywateli do polityków. To stąd wynikała zawsze oddolna niechęć do podwyższenia uposażeń i – z drugiej strony – populistyczne ruchy pod wspólnym hasłem „taniego państwa". Dużo łatwiej byłoby Polakom zaakceptować godne pensje dla rządzących, gdyby nie mieli poczucia, że są oni wyalienowani. Odklejeni od problemów, z jakimi radzić sobie muszą pozostali obywatele. W dobie rozpędzającej się inflacji, podnoszenia kolejnych podatków wszystkie tak słuszne przecież argumenty o konieczności godziwej zapłaty robotnikom państwowej winnicy tracą swoją moc. Dużo bardziej wiarygodnie zaczyna brzmieć populistyczny refren o rządowym korycie. Tak jakby za mało w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy wydarzyło się rzeczy pogłębiających rów między władzą a obywatelami.