Cud nad tarczą

Tylko jedno zdarzenie mogło sprawić, że w ciągu półtora dnia domknięto negocjacje w sprawie tarczy na warunkach, które dopiero co określano jako niekorzystne dla Polski. Był nim wywiad z Witoldem Waszczykowskim – twierdzi amerykanista Zbigniew Lewicki

Aktualizacja: 19.08.2008 08:14 Publikacja: 19.08.2008 01:57

Red

Parafowanie umów o stacjonowaniu elementu amerykańskiej obrony antyrakietowej w Polsce oraz o polsko-amerykańskiej współpracy politycznej i wojskowej to najlepsza wiadomość polityczna i – jak słusznie powiedział minister Radosław Sikorski – okazja do świętowania. Zbieżność w czasie z rocznicą wydarzenia, które dało początek obchodom Święta Wojska Polskiego, była przypadkowa, ale przecież niepozbawiona symboliki. Jeszcze kilka tygodni temu wydawało się bowiem, że tylko cud może uchronić nasz kraj przed popełnieniem katastrofalnej pomyłki.

Zwycięstwo nad bolszewikami z 1920 r. da się wyjaśnić w kategoriach wojskowych, podobnie należy szukać racjonalnego wyjaśnienia zmiany stanowiska rządu Donalda Tuska wobec tarczy.

4 lipca Polska odrzuciła wynegocjowaną już umowę z USA, by kilka tygodni później ją przyjąć. A przecież nie doszło do żadnych fundamentalnych zmian, nie było zresztą na to czasu ani technicznych możliwości.

Przez cały czas negocjacji polscy oficjele i doradcy podnosili kwestię rekompensaty finansowej za zmniejszony ponoć poziom bezpieczeństwa Polski. Miał to być warunek sine qua non i nagle słyszymy, że „przyjaciele nie rozmawiają o pieniądzach”. Nieuregulowana pozostała kwestia odpowiedzialności za szkody wyrządzone przez użycie rakiet. Okazało się też, że Polskę satysfakcjonuje postawienie przez trzy lata jednej baterii patriotów, która będzie mogła wyjeżdżać z naszego kraju na czas nieokreślony i pozostanie całkowicie w rękach amerykańskich. Polscy politycy określają to mianem „dostępu do zaawansowanych technologii”, a poziom tego dostępu można zintensyfikować, kupując kolejne baterie za pieniądze, których nie mamy.

Jako istotny aspekt umowy politycy podnoszą fakt, że pod względem bezpieczeństwa „Polska będzie traktowana jak terytorium amerykańskie”. Ale takiej klauzuli nie ma i mieć nie może żaden traktat zawierany przez USA. Doktryna amerykańska nie dopuszcza automatycznego przystąpienia do działań wojskowych na rzecz innego państwa. Poza tym umowy z Polską zostaną zapewne przyjęte w trybie executive agreement. Wówczas nie jest wymagana zgoda Senatu. Ale z tej ścieżki można skorzystać tylko w przypadku umów o ograniczonym poziomie zobowiązań amerykańskich i na przykład już decyzja o rozszerzeniu NATO musiała uzyskać aprobatę Senatu.

Czy znaczy to, że warunki przyjęte przez Polskę 14 sierpnia były niekorzystne? Nie. Była to decyzja ze wszech miar właściwa i godna pochwały. Sam wielokrotnie argumentowałem, że takie właśnie brzmienie umowy jest w pełni zadowalające. Nie zwalnia jednak analityków z obowiązku zadania pytania, co sprawiło, że 14 sierpnia polski premier zaakceptował porozumienie, które 4 lipca w dość dramatycznym tonie uznał za niezadowalające.

Wolałbym odrzucić tezę, że wielokrotnie formułowane przez polityków i doradców minimum kompensacyjne było jedynie blefem, gdyż stawką było bezpieczeństwo Polski, a tym tak ryzykować nie wolno. Zresztą także politycy wolą wskazywać na wydarzenia w Gruzji jako powód ograniczenia polskich oczekiwań. Ale przecież nikt rozsądny nie może mówić o bezpośrednim związku wojny na Kaukazie z zagrożeniem bezpieczeństwa Polski, i to tak naglącym, że nie ma nawet czasu czekać na wyniki wyborów prezydenckich w USA, choć kilka dni wcześniej był to ulubiony argument wielu polityków i doradców rządowych.

Tylko jedno zdarzenie (nie do przewidzenia 4 lipca) mogło sprawić, że w ciągu półtora dnia domknięto sprawę na warunkach, które dopiero co określano jako niekorzystne. Był nim wywiad z byłym wiceministrem spraw zagranicznych Witoldem Waszczykowskim w „Newsweeku”.

Muszę w tym miejscu poczynić zastrzeżenie: znam i cenię ministra Waszczykowskiego, często (choć nie zawsze) zgadzam się z nim. Od kilku jednak tygodni nie kontaktowaliśmy się w żadnej formie i zaprezentowana analiza opiera się wyłącznie na powszechnie dostępnych informacjach.

Po ukazaniu się wspomnianego wywiadu pojawiła się fala krytyki, która bezrefleksyjnie pomijała podstawowe pytanie: co sprawiło, że doświadczony urzędnik państwowy zaryzykował całą swoją karierę. Przecież nawet ewentualne zatrudnienie w Kancelarii Prezydenta nie stanowi gwarancji doczekania tam emerytury.

Bez wątpienia niedopuszczalnym i skandalicznym aspektem wywiadu było nagłośnienie prywatnych opinii innych polityków. Ale nie to stanowiło o istocie sprawy, lecz ujawniony mechanizm kierowania się interesem partyjnym przy podejmowaniu kluczowych decyzji w zakresie polityki zagranicznej. Nie wiem, czy jest to obraz prawdziwy, ale wiem, że opinie na ten temat pojawiały się już wcześniej. Teraz zyskały potwierdzenie od członka rządu.

W tej sytuacji z chwilą zakończenia wakacji parlamentarnych niemal na pewno rozpocząłby się ostry atak opozycji sugerujący działanie na szkodę interesu państwa, pojawiłyby się żądania powołania komisji śledczych, a zapewne i Trybunału Stanu. A wtedy na nic zdałyby się zapewnienia, że to wszystko niewarta wzmianki konfabulacja. Jedynym sposobem zamknięcia sprawy i uchronienia się przed wyniszczającym atakiem było zdezawuowanie zarzutów przez sfinalizowanie umów z Amerykanami. I tak się stało.

Negocjując tak ważną kwestię jak przyszłość sojuszniczych związków Polski na pokolenia, Waszczykowski nie mógł nie odczuwać frustracji. Nie dlatego, że pojawiały się głosy domagające się lepszych warunków umowy – to zawsze jest dopuszczalne – ale dlatego, że po 4 lipca wydawało się, że rozmowy są bliskie storpedowania. Pewni siebie przeciwnicy współpracy ze Stanami Zjednoczonymi z dezynwolturą określali antyrakiety mianem przestarzałego szmelcu i wyrażali zatroskanie, że ich instalacja w Polsce urazi Kreml.

Nie wiem, co kierowało Waszczykowskim. W grę mogły wchodzić względy, których nie znam. Ale znam efekt końcowy tego gambitu – jest on ze wszech miar pozytywny. Polska uchroniła się przed zrażeniem do siebie cennego sojusznika, przed pokazaniem światu, że nie potrafimy współpracować nawet z przyjaciółmi, a przede wszystkim przed skrajnie niebezpieczną bezbronnością wobec przyszłych zagrożeń.

Jest w tym zasługa wielu ludzi, za co im chwała, ale na nic zdałyby się ich wysiłki, gdyby nie kolejny polski racjonalnie objaśnialny cud.

Autor jest profesorem w Instytucie Stosunków Międzynarodowych UKSW i Instytucie Badań Interdyscyplinarnych UW

analizy
Marek Kozubal: To nie czasy księżnej Diany. Zaminujemy granicę z Rosją i Białorusią?
Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Dwie drogi Ameryki i Europy
Opinie polityczno - społeczne
Daria Chibner: Propozycja Rafała Trzaskowskiego dla polskiej nauki. Bez planu, ładu i składu
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Krzyżak: Biskupi pod ścianą. Może w kwestii pedofilii trzeba dać im jeszcze czas?
Materiał Promocyjny
Konieczność transformacji energetycznej i rola samorządów
Opinie polityczno - społeczne
Jan Zielonka: Mityczny zdrowy rozsądek otwiera politykom furtkę do arbitralnych działań
Materiał Promocyjny
Sezon motocyklowy wkrótce się rozpocznie, a Suzuki rusza z 19. edycją szkoleń