Parafowanie umów o stacjonowaniu elementu amerykańskiej obrony antyrakietowej w Polsce oraz o polsko-amerykańskiej współpracy politycznej i wojskowej to najlepsza wiadomość polityczna i – jak słusznie powiedział minister Radosław Sikorski – okazja do świętowania. Zbieżność w czasie z rocznicą wydarzenia, które dało początek obchodom Święta Wojska Polskiego, była przypadkowa, ale przecież niepozbawiona symboliki. Jeszcze kilka tygodni temu wydawało się bowiem, że tylko cud może uchronić nasz kraj przed popełnieniem katastrofalnej pomyłki.
Zwycięstwo nad bolszewikami z 1920 r. da się wyjaśnić w kategoriach wojskowych, podobnie należy szukać racjonalnego wyjaśnienia zmiany stanowiska rządu Donalda Tuska wobec tarczy.
4 lipca Polska odrzuciła wynegocjowaną już umowę z USA, by kilka tygodni później ją przyjąć. A przecież nie doszło do żadnych fundamentalnych zmian, nie było zresztą na to czasu ani technicznych możliwości.
Przez cały czas negocjacji polscy oficjele i doradcy podnosili kwestię rekompensaty finansowej za zmniejszony ponoć poziom bezpieczeństwa Polski. Miał to być warunek sine qua non i nagle słyszymy, że „przyjaciele nie rozmawiają o pieniądzach”. Nieuregulowana pozostała kwestia odpowiedzialności za szkody wyrządzone przez użycie rakiet. Okazało się też, że Polskę satysfakcjonuje postawienie przez trzy lata jednej baterii patriotów, która będzie mogła wyjeżdżać z naszego kraju na czas nieokreślony i pozostanie całkowicie w rękach amerykańskich. Polscy politycy określają to mianem „dostępu do zaawansowanych technologii”, a poziom tego dostępu można zintensyfikować, kupując kolejne baterie za pieniądze, których nie mamy.
Jako istotny aspekt umowy politycy podnoszą fakt, że pod względem bezpieczeństwa „Polska będzie traktowana jak terytorium amerykańskie”. Ale takiej klauzuli nie ma i mieć nie może żaden traktat zawierany przez USA. Doktryna amerykańska nie dopuszcza automatycznego przystąpienia do działań wojskowych na rzecz innego państwa. Poza tym umowy z Polską zostaną zapewne przyjęte w trybie executive agreement. Wówczas nie jest wymagana zgoda Senatu. Ale z tej ścieżki można skorzystać tylko w przypadku umów o ograniczonym poziomie zobowiązań amerykańskich i na przykład już decyzja o rozszerzeniu NATO musiała uzyskać aprobatę Senatu.