W toczącej się dyskusji na temat tzw. związków partnerskich nagminnie mieszają się się dwa wątki: moralno-obyczajowy, silnie przy tym zabarwiony religijnie, i prawny. Co do pierwszego wypowiadać się szerzej nie będę. Nie jest jednak, moim zdaniem, niczym szczególnym czy niedopuszczalnym, że tym, którzy wysuwają argumenty na rzecz etycznej akceptacji takich związków i, w konsekwencji, prawnego ich uregulowania przeciwstawiany jest pogląd, iż ich istnienie jest na tyle moralnie destruktywne, że nie one mogą zostać wsparte przez unormowania ustawowe.
Krytyka propozycji uregulowania prawnego związków partnerskich płynie z różnych źródeł, ale najbardziej znaczącą społecznie jest ta, której autorami są hierarchowie Kościoła katolickiego. Jest to krytyka, tak samo uprawniona, jak i poglądy będące jej przedmiotem. Oba te stanowiska mieszczą się w ramach tego, co stanowi normę w społeczeństwie pluralistycznym i w demokratycznym państwie.
W sferze prywatnej
Ważnym elementem prawnego wątku dyskusji jest ich dopuszczalność z konstytucyjnego punktu widzenia. Zanim przyjmie się akt regulujący kwestię ich normatywnego statusu, należy się zastanowić, czy samo ich ustawowe uznanie nie naruszy postanowień konstytucji RP z 1997 r. Rozstrzygnięcie tego problemu jest bardzo ważne, wręcz przesądzające. Można się bowiem spodziewać, że ustawa dotycząca związków partnerskich będzie kontestowana przez jej przeciwników nie tylko z moralno-obyczajowego i religijnego punktu widzenia, ale też konstytucyjnego. Zaskarżenie jej przed Trybunałem Konstytucyjnym już obecnie można uznać za pewne.
Nie sądzę, aby postanowienia konstytucji dostarczały twardych argumentów na rzecz konieczności czy potrzeby prawnego uregulowania związków partnerskich
Jedynie tytułem intelektualnego eksperymentu rozważać dziś chyba należy całkowity zakaz i penalizację związków partnerskich – homoseksualnych czy, tym bardziej, heteroseksualnych. Nawet najwięksi nasi moralni i religijni rygoryści tego nie postulują. Żądają natomiast, aby związków takich nie pochwalać, nie sprzyjać ich upowszechnianiu i, jeśli są już smutnym faktem, to traktować je jak coś, co należy do ściśle prywatnej (a przy tym wstydliwej) sfery życia.