Polska się zmienia. Dlatego najwyższy czas na nową politykę. Dyskusja o kondycji polskiego społeczeństwa, jaka odbywa się w kontekście wyborów do Parlamentu Europejskiego, pokazuje, że w wielu kwestiach Polacy są bardziej otwarci niż zawodowi politycy. Po raz pierwszy większość opowiada się za legalizacją związków partnerskich. Trzeba docenić tę pozytywną ewolucję. Coraz więcej osób domaga się działania rządu w sprawie zanieczyszczenia powietrza i ocieplenia klimatu.
Społeczne centrum jest dzisiaj w zupełnie innym miejscu niż jeszcze kilka lat temu. Łączy je zdrowy rozsądek, ale też potrzeba dogłębnej, a nie powierzchownej, modernizacji kraju i zmian w relacji na linii obywatel–władza. Widać to wszędzie: w dużym i małym mieście, ale też na wsi.
Centrum dostrzega sukces transformacji, ale też nie odwraca wzroku od jej kosztów. Nie akceptuje, że wciąż jesteśmy montownią i podwykonawcą Europy, a warunki pracy i płacy ciągle są często fatalne. W złym stanie jest strefa budżetowa, konsekwencje zapaści w służbie zdrowia już dzisiaj są dla nas wszystkich bardzo bolesne. Ogromna determinacja nauczycieli pokazuje, jak bardzo zapuściliśmy obszary działalności państwa, które są kluczowe z punktu widzenia przyszłego rozwoju całego społeczeństwa.
Diagnoza
Jednocześnie polska polityka znajduje się w głębokim kryzysie, a nawet więcej: nie jest już polityką z prawdziwego zdarzenia. Taką, która – mając świadomość istnienia nierozstrzygalnych konfliktów – posiada jednak ambicje włączania partykularyzmów w to, co wspólne. Tylko na pozór wszystko wygląda nieźle. Parlament się zbiera, partie polityczne odbierają z budżetu dotacje, aktywni wyborcy ekscytują się jak na razie narzuconym przez głównych aktorów ostrym politycznym sporem i szykują się, żeby stawić się karnie przy wyborczych urnach. Niby wszystko idzie po staremu, a jednak jakoś to wszystko archaiczne i zupełnie niedopasowane do rodzących się aspiracji i wyzwań. Konflikty i osie podziałów są nierzeczywiste, a cele, które stawiają przed sobą politycy – mało ambitne.
I najważniejsze. Przestaliśmy się słuchać. Dyskredytujemy nawet tych, którzy są na rozmowę otwarci – epitetem „symetryści". A to znaczy, że za chwilę zabraknie jakiegokolwiek neutralnego arbitra, takiego jak na przykład wyrzucony z „Polityki" Rafał Woś. Ta sytuacja grozi przeniesieniem wojny domowej z Twittera na ulice.