Miliardy Kaczyńskiego

Nowy program PiS przypomina tygiel. Populistyczne deklaracje mieszają się w nim z całkiem słusznymi postulatami i niezłą diagnozą społeczną. Czy da się go wprowadzić w życie? Nie da się? – ocenia publicysta „Rzeczpospolitej".

Publikacja: 05.03.2014 01:00

Bartosz Marczuk

Bartosz Marczuk

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała Waldemar Kompała

Po przeczytaniu całego programu PiS nasuwa się refleksja: festiwal skrajności. Z jednej strony, doskonałe postawienie wyzwań, przed jakimi stoi Polska, i dobre postulaty, takie jak np. wzmocnienie społeczeństwa obywatelskiego, prymat narodu nad państwem, zaufanie do obywateli, podmiotowa polityka zagraniczna i gospodarcza. Z drugiej, niedorzeczne pomysły: cofanie reformy wieku emerytalnego, wyższa stawka podatkowa dla „bogatych" czy powrót do finansowania zdrowia z budżetu.

PiS afirmuje wolność, deregulację i podmiotowość obywateli, by za chwilę przejść do centralizacji władzy, państwowych decyzji czy nadawania nowych uprawnień urzędnikom.

Słuszne spostrzeżenia

Ten aksjologiczno-postulatywny miszmasz utrzymuje się we wszystkich częściach programu. Choć PiS w swym programie kładzie nacisk na rodzinę, zdrowie i pracę, najgorzej jest właśnie w części poświęconej tym zagadnieniom. W rozdziałach „Naprawa państwa", „Gospodarka i rozwój", „Społeczeństwo" oraz „Polska i Europa w świecie" mamy sporo rozsądnych propozycji. Ale już w rozdziale „Rodzina" mnoży się od populistycznej i nieprzemyślanej narracji.

Partia Jarosława Kaczyńskiego nieźle definiuje problem, jakim dla naszego kraju jest demografia. „Spośród wszystkich wyzwań stojących przed Polską (...) najważniejszym jest uniknięcie zapaści cywilizacyjnej, spowodowanej wyludnieniem naszego kraju. Z jednej strony państwo musi się zmierzyć z dramatycznie zmniejszającą się dzietnością, a z drugiej – z masową emigracją Polaków. Dlatego inwestycja w rodzinę musi stać się faktem" – czytamy.

W tych trzech zdaniach kryją się trzy prawdziwe spostrzeżenia. Pierwsze – najważniejszą kwestią jest właśnie demografia. Ta prawda z trudem przebija się do świadomości polityków, ekspertów i uczestników debaty publicznej.

Drugie – zwrócenie uwagi na konieczność działania zarówno w sferze likwidowania barier utrudniających Polakom decyzję o posiadaniu potomstwa, jak i zmierzenia się z masowymi wyjazdami ludzi za granicę. W programie PiS zabrakło wprawdzie propozycji dotyczących polityki imigracyjnej, ale dobrze, że partia widzi problem szerzej niż tylko większa liczba urodzeń.

Trzecie, wręcz fundamentalne, to stwierdzenie o potrzebie „inwestycji w rodzinę". Debata publiczna często koncentruje się na prostym skojarzeniu – wydatek na politykę rodzinną równa się tzw. socjal, często z uszczypliwym, choć niedopowiedzianym „dla dzieciorobów". To o tyle dziwne, że w kategoriach inwestycji traktujemy np. wydatki na drogi, koleje czy szkolenia. Dlaczego nie myślimy tak o pieniądzach przeznaczanych na najważniejszy i najwartościowszy zasób, jakim dysponuje państwo, tj. własnych obywateli?

Rozdziały „Praca" i „Zdrowie" napawają zgrozą. Mnoży się tu od pobożnych życzeń i szkodliwych postulatów.

PiS proponuje też, by na politykę rodzinną przeznaczyć 4 proc. PKB. Obecnie wydajemy na ten cel ok. ?2 proc. Czy to dużo? Biorąc pod uwagę, w jak trudnym jesteśmy położeniu, nie jest to kwota wygórowana.

Bon – tak, ?ale nie w wersji PiS

Jakie jednak recepty na dzietność ma PiS? Pierwszy postulat to bon wychowawczy. Wzbudza on niechęć, zwłaszcza środowisk lewicowych. W „Rzeczpospolitej" pisali o tym Jarosław Makowski i Konrad Niklewicz w tekście „Nowy program, stare pomysły". Obaj panowie jednak tak bardzo chcieli obśmiać ten pomysł, że nie doczytali, na czym miałby polegać.  Tymczasem PiS chciałby, aby bon był przyznawany na drugie i każde kolejne dziecko. „Wprowadzimy comiesięczny dodatek rodzinny w kwocie 500 zł na każde drugie, trzecie i kolejne dzieci w rodzinie" – czytamy w programie. A związani z PO autorzy napisali, że „PiS obiecał (...) 500 zł na każde 2. i 3. dziecko".

Mimo rechotu lewicy bon to dobry pomysł, tyle że nie w wersji PiS. Idea powszechnego świadczenia na dzieci ma wiele zalet: trafia bezpośrednio do rodzin, jest wyrazem zaufania do rodziców, jest prosta, bo nie trzeba weryfikować prawa do świadczenia. I – co najważniejsze – realnie pomaga rodzinom i obniża główną barierę w decyzji o posiadaniu potomstwa, na którą skarżą się Polacy, tj. niskie bezpieczeństwo materialne. Taką formę wsparcia ma większość krajów UE. Na przykład w Niemczech zasiłek wynosi ponad 180 euro miesięcznie.

PiS, zgłaszając tę propozycję, naraża ją jednak na ostrą krytykę. Dlaczego? Bo wypłata zasiłku w jego wersji kosztowałaby rocznie ok. 25 mld zł. Polski na to po prostu nie stać.

PiS zakłada też, że bon miałyby otrzymywać rodziny uboższe na pierwsze dziecko, standardowo zaś na drugie. Wprowadzenie podziału bogaci – biedni to wyłom w idei powszechnego świadczenia – rodzi też koszty administracyjne, naraża obywateli na arbitralność określania, kto na nie zasługuje. Jeśli szef PiS faktycznie myśli o powszechnym świadczeniu dla rodzin, powinien zgłosić lepiej przemyślany postulat. Na początku na przykład można by się zastanawiać nad wprowadzeniem świadczenia dla dzieci dwu- i trzyletnich. Wypełniłoby to „lukę" między rocznym urlopem macierzyńskim a osiągnięciem przez dziecko wieku przedszkolnego. To kosztowałby ok. 4 mld zł rocznie, i ta kwota jest w zasięgu możliwości finansowych państwa.

Zupełnie nieprzemyślany wydaje się postulat podniesienia do połowy minimalnej płacy progów dochodowych uprawniających do świadczeń rodzinnych. Skoro PiS chce wypłacać 500 zł wszystkim rodzicom, to dlaczego proponuje zachować system świadczeń rodzinnych adresowany do tych uboższych? Otrzymywaliby oni wtedy dwa świadczenia.

Dziwne jest też zwracanie szczególnej uwagi na VAT na ubranka dziecięce. Sprawa ta jest tak naprawdę drugorzędna i szkoda jej poświęcać aż tyle miejsca.

Pieniądze na rodziny, ?nie szkolenia

Do udanych i wizjonerskich postulatów PiS można zaliczyć chęć przesunięcia pieniędzy z Europejskiego Funduszu Społecznego na politykę rodzinną. Abstrahując od mocno dyskusyjnych szczegółów (np. zadekretowanie, że ma to być w całej UE 100 euro miesięcznie na dziecko), faktycznie warto się zastanowić, czy nie lepiej wydawać pieniądze z tego funduszu na politykę rodzinną niż na kolejne bezsensowne szkolenia. Przypomnijmy tu choćby słynne kursy, podczas których bezrobotni mieli się relaksować słuchając głosu... gongów. Wiadomo też, że koszty administracyjne tych szkoleń wynosiły 30–40 proc. całego ich budżetu, często jednak były zawyżane.

Takie przesunięcie Makowskiemu i Niklewiczowi nie mieści się wprawdzie w głowie, ale ten drugi był urzędnikiem Ministerstwa Rozwoju Regionalnego, więc zapewne dla niego wszystko, co wymyśli Bruksela, wydaje się święte.

Zgłaszając ten postulat PiS powinien jednak zastrzec, że polityka rodzinna pozostaje w gestii państw narodowych. Wejście na ten teren Brukseli mogłoby się bowiem skończyć fatalnie, na przykład szkoleniami przedszkolaków o roli w „nabywaniu płci".

Z rozsądnych postulatów PiS z działu „Rodzina" trzeba wymienić jeszcze m.in. subwencję oświatową na przedszkola, co ma zapewnić dostęp do nich wszystkim dzieciom, szkolne stołówki, powrót do szkół dentystów, lekarzy i pielęgniarek, opiekę nad kobietami w ciąży czy zdecydowane „nie" dla nadużywania przemocy państwa skutkującego odbieraniem dzieci z rodzinnych domów.

Praca jak w PRL

Niestety, im dalej tym gorzej. Rozdziały „Praca" i „Zdrowie" napawają wręcz zgrozą. Mnoży się tu od pobożnych życzeń i szkodliwych postulatów.

Jak PiS chce przeciwdziałać bezrobociu? Najpierw sporo obietnic obniżania obciążeń nakładanych na pracę – PiS wraca do narodowego programu zatrudnienia. Niższe mają być składki ZUS dla debiutujących na rynku pracy, firmy z obszarów „zdegradowanych ekonomicznie" mają dostać wsparcie w zatrudnianiu młodych, Fundusze Wspomagania Zatrudnienia oraz Wspierania Przedsiębiorczości mają udzielać pożyczek i kredytów, firmy mają odliczać od kosztów wydatki na tworzone miejsca pracy, większa ma być ulga w płaceniu składek do ZUS dla debiutujących w biznesie.

Propozycje te cechuje wiara, że urzędnicy wiedzą najlepiej, co jest dobre na rynku pracy. Ale gdyby postulaty te wprowadzić w życie, oznaczałoby to dodatkowe koszty kontroli i obsługi. Rozsądny postulat obniżania kosztów pracy PiS topi w propozycjach szczegółowych, dających rządowi jeszcze większe pole do ingerencji i decydowania o tym, co jest dobre dla ludzi.

Mamy też deklarację walki z umowami śmieciowymi, ozusowanie wszystkich umów, łącznie z cywilnoprawnymi (premier Donald Tusk może zacierać ręce, bo jego plany zyskały sojusznika wśród opozycji), podniesienie płacy minimalnej, utrzymanie czteroletniej ochrony przed zwolnieniem z pracy dla starszych osób. Innymi słowy, ma być lepiej dzięki większej obecności państwa.

Zdrowotny horror

Prawdziwy horror funduje nam PiS w recepcie na zdrowie. Deklaruje, że składki będziemy płacić do budżetu, a nie NFZ. Tylko dlaczego miałoby to uzdrowić sytuację w ochronie zdrowia? Spowoduje przecież jeszcze większe marnotrawstwo, bo duża kwota w rękach urzędników to pokusa nadużyć i mniejsza nad nią kontrola.

Później następuje feeria obietnic: pieniędzy ma być więcej, kolejki mają być krótsze, nikt nie będzie prywatyzował szpitali, „żaden szpital nie zostanie zamknięty", „pacjent musi mieć gwarancję, że przyjazd karetki nastąpi bezzwłocznie i zgodnie ze wskazaną lokalizacją" i – wisienka na torcie – „zryczałtowana cena opakowania w aptece nie powinna być większa niż 8–9 zł".

W podobnym duchu utrzymane są propozycje dotyczące emerytur i pomocy socjalnej. Sztandarowy pomysł to powrót do wieku emerytalnego 60 lat dla kobiet i 65 lat dla mężczyzn. Czysty populizm. PiS musi wiedzieć, że nie da się sfinansować ZUS bez dłuższej pracy i większej liczby osób płacących składki. Zwłaszcza w dobie starzejącego się społeczeństwa i emigracji. Dziwne, że partia Jarosława Kaczyńskiego podnosi tę kwestię, bo po wyborach stanie się jej zakładnikiem.

PiS proponuje również emeryturę w stosunkowo młodym wieku – po 20 latach stażu dla kobiet i 25 dla mężczyzn. To tym dziwniejsze, że równocześnie gwarantuje utrzymanie KRUS, wspomina też o utrzymaniu odrębnego systemu emerytalnego mundurowych.

Obiecać można wszystko, ale nie bardzo wiadomo, skąd wziąć na to pieniądze. Recepta PiS na politykę społeczną to dziesiątki, jeśli nie setki miliardów złotych rocznie. Topią one rozsądne postulaty i trafne diagnozy. I to jest największa słabość nowego programu.

Pisali w opiniach

Konrad Niklewicz, Jarosław Makowski

Nowy program, stare pomysły  19 lutego 2014

Filip Memches

PiS bez złudzeń    24 lutego 2014

Adam Ostolski, ?Agnieszka Grzybek

PiS jeszcze gorszy od PO 25 lutego 2014

Piotr Zaremba

Nowy Ład Kaczyńskiego 26 lutego 2014

Po przeczytaniu całego programu PiS nasuwa się refleksja: festiwal skrajności. Z jednej strony, doskonałe postawienie wyzwań, przed jakimi stoi Polska, i dobre postulaty, takie jak np. wzmocnienie społeczeństwa obywatelskiego, prymat narodu nad państwem, zaufanie do obywateli, podmiotowa polityka zagraniczna i gospodarcza. Z drugiej, niedorzeczne pomysły: cofanie reformy wieku emerytalnego, wyższa stawka podatkowa dla „bogatych" czy powrót do finansowania zdrowia z budżetu.

PiS afirmuje wolność, deregulację i podmiotowość obywateli, by za chwilę przejść do centralizacji władzy, państwowych decyzji czy nadawania nowych uprawnień urzędnikom.

Pozostało jeszcze 95% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Po spotkaniu z Zełenskim w Rzymie. Donald Trump wini teraz Putina
Opinie polityczno - społeczne
Hobby horsing na 1000-lecie koronacji Chrobrego. Państwo konia na patyku
felietony
Życzenia na dzień powszedni
Opinie polityczno - społeczne
Światowe Dni Młodzieży były plastrem na tęsknotę za Janem Pawłem II
Materiał Promocyjny
Jak Meta dba o bezpieczeństwo wyborów w Polsce?
Opinie polityczno - społeczne
Co nam mówi Wielkanoc 2025? Przyszłość bez wojen jest możliwa