Po przeczytaniu całego programu PiS nasuwa się refleksja: festiwal skrajności. Z jednej strony, doskonałe postawienie wyzwań, przed jakimi stoi Polska, i dobre postulaty, takie jak np. wzmocnienie społeczeństwa obywatelskiego, prymat narodu nad państwem, zaufanie do obywateli, podmiotowa polityka zagraniczna i gospodarcza. Z drugiej, niedorzeczne pomysły: cofanie reformy wieku emerytalnego, wyższa stawka podatkowa dla „bogatych" czy powrót do finansowania zdrowia z budżetu.
PiS afirmuje wolność, deregulację i podmiotowość obywateli, by za chwilę przejść do centralizacji władzy, państwowych decyzji czy nadawania nowych uprawnień urzędnikom.
Słuszne spostrzeżenia
Ten aksjologiczno-postulatywny miszmasz utrzymuje się we wszystkich częściach programu. Choć PiS w swym programie kładzie nacisk na rodzinę, zdrowie i pracę, najgorzej jest właśnie w części poświęconej tym zagadnieniom. W rozdziałach „Naprawa państwa", „Gospodarka i rozwój", „Społeczeństwo" oraz „Polska i Europa w świecie" mamy sporo rozsądnych propozycji. Ale już w rozdziale „Rodzina" mnoży się od populistycznej i nieprzemyślanej narracji.
Partia Jarosława Kaczyńskiego nieźle definiuje problem, jakim dla naszego kraju jest demografia. „Spośród wszystkich wyzwań stojących przed Polską (...) najważniejszym jest uniknięcie zapaści cywilizacyjnej, spowodowanej wyludnieniem naszego kraju. Z jednej strony państwo musi się zmierzyć z dramatycznie zmniejszającą się dzietnością, a z drugiej – z masową emigracją Polaków. Dlatego inwestycja w rodzinę musi stać się faktem" – czytamy.
W tych trzech zdaniach kryją się trzy prawdziwe spostrzeżenia. Pierwsze – najważniejszą kwestią jest właśnie demografia. Ta prawda z trudem przebija się do świadomości polityków, ekspertów i uczestników debaty publicznej.