Reklama
Rozwiń

Kazimierz Bem: Hartman postraszył debatą

Demokratyczne społeczeństwo tym się różni od teokracji, a europejski uniwersytet od islamskiej szkoły (madrasy), że żadna kwestia nie może być wyłączona spod dyskusji społecznej – pisze pastor protestancki.

Publikacja: 21.10.2014 02:00

W odpowiedzi na wpis ?–usunięty już zresztą z portalu Polityka –  prof. Jana Hartmana o przełamywaniu tabu kazirodztwa Tomasz Terlikowski opublikował tekst „Podyskutujmy o kanibalizmie". Artykuł ten, niepozbawiony ironii, a także typowej dla autora obsesji na punkcie homoseksualizmu – obnaża tylko słabość intelektualną polskiego dyskursu publicznego.

Zdaniem Terlikowskiego każda dyskusja musi się sprowadzać do wyboru zero-jedynkowego: być  za albo przeciw. Pochodną tego intelektualnego manicheizmu jest stanowisko Uniwersytetu Jagiellońskiego, który zamiast stanąć w obronie prawa pracownika naukowego do wyrażenia swojej opinii, szybko się od niego odciął i skierował sprawę do uniwersyteckiego rzecznika dyscyplinarnego. W oświadczeniu UJ brakowało tylko wzmianki, kiedy rektor wyda stosowną naukową fatwę, arcybiskup krakowski wyklnie profesora Hartmana z ambony, a pracownicy uczelni w drodze ekspiacji za grzech kolegi pójdą na pieszą pielgrzymkę na Skałkę. Odezwali się również studenci – ponad 15 tysięcy z nich chce, by UJ zwolnił filozofa z pracy, gdyż rzekomo „jest rzeczą niedopuszczalną, by osoba kontrowersyjna miała wpływ na powierzoną Uniwersytetowi Jagiellońskiemu młodzież".

Niektóre z naszych „niepodlegających dyskusji prawd" nie dadzą się obronić – i czas będzie je zmienić

Jeśli reakcja uczelni, studentów i Tomasza Terlikowskiego ma być inteligentną, racjonalną odpowiedzią i polemiką na rzekome tezy profesora Hartmana, to znaleźliśmy się w bardzo dusznym i mrocznym miejscu intelektualnym.

Pobłażliwość kurii

Chciałbym na początku dla absolutnej jasności zaznaczyć, że jestem przeciwnikiem depenalizacji kazirodztwa. Nie uważam też, by blog był najlepszym medium i forum do rozpoczęcia dyskusji na tak poważny i skomplikowany temat. Ale pomimo tych zastrzeżeń uważam, że można – i być może nawet trzeba – o tym problemie dyskutować.

Wbrew szumnie brzmiącym deklaracjom Biblia i chrześcijaństwo ma do kazirodztwa niejednoznacznie negatywne podejście. Podam kilka przykładów: córki Lota uwiodły swojego ojca, by mu urodzić dzieci (Gen. 19:30-38); król Dawid zaproponował, by jego syn Amnon poślubił swoją siostrę Tamar, którą wcześniej zgwałcił – biblijny autor moralne potępienie skupia na gwałcie, a nie na kazirodztwie (1 Sam. 13:1-22).

Mało osób wie, że królowa Sonka Holszańska była wnuczką starszego brata Władysława Jagiełły, za którego wyszła za mąż. Dla Kościoła większym problemem był fakt, że panna młoda była prawosławną niż to, że wychodziła za swojego wujecznego dziada.

Klasycznym przykładem kazirodczego „chowu wsobnego" był arcykatolicki król Hiszpanii Karol II Habsburg. Dzięki szczodrze udzielanym przez papieży dyspensom na przestrzeni zaledwie czterech pokoleń wśród jego przodków doszło do trzech ślubów wujów z siostrzenicami oraz pięciu ślubów między bliskimi kuzynami. Ów monarszy owoc papieskiej pobłażliwości dla kazirodztwa Habsburgów słynął z ułomności fizycznych i psychicznych – ale także i z religijnej dewocji.

Kuria w Rzymie udzielała dyspens na śluby między przyrodnim rodzeństwem do XIX wieku, a na śluby wujów z siostrzenicami nawet jeszcze później.

Skojarzenia z eugeniką

Wracając do polskiej dyskusji o kazirodztwie: jak wskazała profesor Monika Płatek, przydałaby się ona chociażby i po to, by przyjrzeć się temu, czy nasz kodeks karny przypadkiem nie traktuje ofiar kazirodztwa zawsze jako dobrowolnych sprawców i zamiast ofiary chronić, penalizuje je. Niestety, kierowana przez profesora prawa, nomen omen także z UJ, Komisja Kodyfikacyjna wolała się skupić na próbie wprowadzenia tylnymi drzwiami karalności kobiet za aborcję niż na przykład na tej kwestii. A szkoda.

Skoro mowa już o ciąży i przyszłych dzieciach – gdybyśmy byli w stanie racjonalnie dyskutować, a nie rozpętywać histerii, być może zadalibyśmy pytanie, jak prawo penalizujące kazirodztwo egzekwować w związku z nowymi zjawiskami. Chodzi np. o in vitro, rodziców surogatów, banki spermy. Co z dziećmi nieślubnymi? Kiedyś nie było możliwości sprawdzenia na 100 proc. ojcostwa dziecka. Dziś jest. Czy w obawie o zdrowie przyszłego potomstwa żądać od par testów genetycznych wykluczających bliskie pokrewieństwo? O tym, że nie jest to problem marginesu społecznego, świadczyć może przypadek sprzed kilku lat, gdy w świecznikowej rodzinie polskiej prawicy okazało się, że mąż wychowuje nieswoje dziecko, ale owoc romansu żony i znajomego.

Jeśli Polska rzeczywiście rozumie małżeństwo jako związek mężczyzny i kobiety w celu prokreacji zdrowego potomstwa – choć upiornie przypomina to eugenikę – to w takim razie testy na płodność, choroby genetyczne i bliskie pokrewieństwo należałoby wprowadzić jako obowiązkowe warunki bezwzględne do zawarcia małżeństwa.

Tak naprawdę nie chodzi mi o dyskusję o kazirodztwie, ale o stan polskiego dyskursu publicznego i granicę swobody wypowiedzi. Oczywiście, można się pocieszać, że polska prawica lubi rozpętywać histerię na dowolny temat, a UJ od czasów Pawła Włodkowica w XV wieku nie zasłynął w historii Polski liberalizmem czy otwartością horyzontów. Ale nawet jeśli to prawda, oznacza to, że dobrowolnie skazujemy się na intelektualny uwiąd.

Demokratyczne społeczeństwo tym się różni od teokracji czy dyktatury, a europejski uniwersytet od islamskiej szkoły (madrasy), że żaden temat czy zagadnienie nie może być wyłączone spod dyskusji społecznej. Możemy i powinniśmy dyskutować zarówno o tabu kazirodztwa, jak i kanibalizmie. Naszej dyskusji nie powinien tłumić koniunkturalny prokurator ścigający „obrazę uczuć religijnych", tchórzliwy rektor odwołujący spotkanie czy spektakl „dla ochrony porządku", nobliwy profesor prawa mówiący o „ochronie tradycyjnych wartości" czy też zakwefiona kobieta zarzucająca innym „islamofobię". Studenci powinni wiedzieć, że rolą uniwersytetu jest nauczanie, poszerzanie horyzontów, dyskusja oraz prezentowanie innych opinii niż te, które usłyszeli na katechezie, w szkółce niedzielnej czy na podwórku.

O kondycji demokracji, religii, nauki czy prawa świadczy fakt, iż tezy, wartości czy dogmaty dają się obronić w swobodnej, nieskrępowanej debacie, gdy społeczeństwo ma szansę rozważyć i przemyśleć wszystkie opinie, a nie tylko te, które cieszą się poparciem establishmentu politycznego czy religijnego. Jak to znakomicie ujął amerykański sędzia Sądu Najwyższego Oliver Wendell Holmes Jr. jeszcze w 1918 roku: „Kiedy ludzkość zda sobie sprawę, że upływ czasu zakwestionował wiele bronionych przekonań religijnych (...), wówczas zrozumie, że najlepszym sprawdzianem prawdy jest zdolność myśli zostania zaakceptowaną na swobodnym rynku wymiany idei".

Stąd, wbrew Tomaszowi Terlikowskiemu, nie bałbym się dyskusji o kanibalizmie, wiem bowiem dobrze, że nie ma żadnych racjonalnych powodów, by go zalegalizować – i to w dyskusji się okaże. Nie przeraża mnie także dyskusja o kazirodztwie, przedstawieniu „Golgota Picnic", koncertach grupy Behemot, gender, ślubach jednopłciowych, in vitro, antykoncepcji i wielu innych rzeczach, co do których polska prawica chce nam wmówić, iż są one wszystkie „poza dyskusją". Owszem, niektóre z naszych „niepodlegających dyskusji prawd" nie dadzą się obronić – i czas będzie je zmienić. Niektóre pozostaną bez zmian, inne wreszcie ulegną modyfikacjom.

Intelektualny marazm

Brak swobody intelektualnej i atmosfery wolnej wymiany poglądów jeszcze nigdy nikomu nie wyszedł na zdrowie. Wręcz przeciwnie, szybko niczym trucizna zatruwa dyskurs publiczny i doprowadza do intelektualnego marazmu i obskurantyzmu. Wystarczy przypomnieć sobie pewnego księdza i doktora habilitowanego nauk polskiej uczelni – notabene też z Krakowa – i jego „eksperckie" wypowiedzi na temat gender czy homoseksualizmu.

W roku 1638 wyrokiem sądu sejmowego zamknęliśmy słynną w Europie ariańską Akademię Rakowską, oficjalnie za zniszczenie krucyfiksu, ale tak naprawdę za kwestionowanie nienaruszalnego dogmatu o Trójcy Świętej. O taki wyrok mocno się starał ówczesny biskup kielecki Jakub Zadzik, nomen omen absolwent UJ.

Dwa lata wcześniej, na rubieżach ówczesnego świata, moi purytańscy współwyznawcy ufundowali Harvard College – znany dziś jako Uniwersytet Harvarda. W statucie uczelni napisano, iż jej celem jest poszerzanie horyzontów nauki i jej propagowanie „na wieczność" w obawie przed pozostawieniem tej misji „ciemnemu i nieuczonemu duchowieństwu". Co ciekawe, ojcowie założyciele wyraźnie wyłączyli uczelnię spod kontroli władz kościelnych i zakazali testów religijnych wobec jej kadry.

Prawie 300 lat później. Który z krajów słynie z noblistów, swobody badań naukowych i wolności intelektualnej?

Autor jest pastorem ewangelicko-?-reformowanym (UCC) w USA, doktorem prawa, członkiem redakcji internetowego Pisma ER

W plusie minusie

Jan Hartman

Mam osiemnaście świnek morskich    18-19 października 2014 r.

Opinie polityczno - społeczne
Jacek Nizinkiewicz: Trzaskowski goni Nawrockiego czy Nawrocki Trzaskowskiego?
Materiał Promocyjny
Kalkulator śladu węglowego od Banku Pekao S.A. dla firm
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Wyborczy falstart, do maja oszalejemy
Opinie polityczno - społeczne
Daniel Jankowski: W te Święta nie zapominajmy o chrześcijanach w Syrii
Opinie polityczno - społeczne
Jerzy Surdykowski: Wieczna wigilia
Materiał Promocyjny
5G – przepis na rozwój twojej firmy i miejscowości
Opinie polityczno - społeczne
Roman Kuźniar: Lekcje Chrobrego w sprawie Unii, Rosji i PiS
Materiał Promocyjny
Nowości dla przedsiębiorców w aplikacji PeoPay