Sarjusz-Wolski: Powitanie ze śmiercią

Kogo będą atakować dzielni polscy partyzanci? Szkołę w Biesłanie czy Teatr na Dubrowce? – pyta publicysta.

Publikacja: 01.06.2015 18:20

Sarjusz-Wolski: Powitanie ze śmiercią

Foto: 123RF

Dwa sformułowania w artykule Andrzeja Talagi „Powitanie z bronią" sprawiły, że zrobiło mi się duszno. Pierwsze to postulowany przez Autora „masowy opór obywateli" jako ideał obrony terytorialnej wobec zbrojnej agresji Federacji Rosyjskiej. Drugie to „doktryna obrony totalnej" czyli „drugie wojsko przygotowane tylko do walki o swoje miejscowości, region, zwoływane wyłącznie w razie bezpośredniej obcej inwazji, działające autonomicznie wobec zawodowych sił operacyjnych."

Andrzeju! Na Boga Wszechmocnego, czy brakuje Ci w Polsce cmentarzy z grobami „obywatelskich obrońców"? W Panewnikach leżą harcerze zastrzeleni na wieży spadochronowej przez Freikorps Ebbinghaus. Ma on na sumieniu rozstrzelanie kilkuset cywilów, którzy na Górnym Śląsku stawiali opór oddziałom Wehrmachtu i Grenzschutzu.

Zryw szaleńców, chęć ofiary

Wehrmacht nie brał do niewoli uzbrojonych obywateli. Po błyskawicznym przełamaniu cywilnej obrony rozstrzelano 250 obrońców Kłecka i około 200 z Mogilna i Trzemeszna w Wielkopolsce. W Turku zamordowano ponad 300 osób. Rozstrzeliwano ich bez sądu. Dopiero 5 września 1939 roku naczelny dowódca niemieckich wojsk lądowych, generał Walther von Brauchitsch powołał sądy specjalne. W niczym to zresztą nie zmieniło sytuacji obrońców autonomicznych wobec sił operacyjnych.

21 września 1939 roku, generał Alfred von Vollard-Bockelberg, z powodu cywilnych ataków, wydał rozkaz brania zakładników dla bezpieczeństwa żołnierzy i volksdeutschów. O ich losie decydowały policyjne sądy doraźne (Polizeistandgericht), działające przy grupach operacyjnych policji bezpieczeństwa (Einsatzgruppen der Sicherheitspolizei und des Sicherheitsdienstes). Mordowano ich w Śmiglu, Środzie Wielkopolskiej, Koninie, Budzyniu, Lesznie, Gnieźnie czy Inowrocławiu.

Pretekstem do rozstrzelania 227 mężczyzn, kobiet i dzieci 4 września 1939 roku na Placu Katedralnym w Częstochowie były strzały z pistoletu w kierunku niemieckiego szpitala polowego. Mordu dokonali żołnierze 46. Dywizji Piechoty ze składu 10. Armii generała Walthera von Reichenau.

W Bydgoszczy, w odwecie za zabicie niemieckich dywersantów, rozstrzelano 5 tysięcy mieszkańców. W obławie na sabotażystów z oddziału Rotter Kühl, stworzonego przez SD (Sicherheitsdienst des Reichsführers-SS) wzięli udział także harcerze i straż obywatelska. 3 września 1939 roku, generał Władysław Bortnowski meldował: „Ciągłe strzelanie na tyłach. Samosądy w stosunku do ludności niemieckiej są nie do opanowania." Wojsko Polskie opuściło Bydgoszcz, a miasta przed 50. Dywizją Piechoty broniła Straż Obywatelska.

Jak taka obrona może wyglądać dowiemy się z książki Karola Liszewskiego „Wojna polsko-sowiecka 1939 roku": „Wojska sowieckie pokazują się na wszystkich szosach wiodących do Grodna. Ale jakie są w ogóle siły nacierających bolszewików i z której strony największe, tego nikt z Polaków nie wie. Nie ma mózgu kierującego ruchem wojskowym, nie ma sztabu, nie ma wywiadu, łączności, nie ma planu obrony i planu dalszego działania. Ludzie tworzą oddziały, które działają na własną rękę; wiedzione instynktem lub wskazówkami improwizowanych łączników. Nie jest to walka wyrozumowana politycznie, militarnie i strategicznie i kierowana przez przygotowanych przez nią i odpowiedzialnych za jej skutki ludzi. To ogólny zryw patriotyczny, zryw szaleńców kierowanych miłością wolności, chęcią ofiary, a często i rozpaczą."

Armia narodowa versus zbrojny naród

W latach 1918-1920 straże obywatelskie, kolejowe, ludowe, miejskie czy ziemskie strzegły linii komunikacyjnych, elektrowni, wodociągów, gazowni, urzędów i sądów. Z nich wyrosły organizacje militarne, zrzeszone od 1928 roku w Federacji Polskich Związków Obrońców Ojczyzny. Organizacje paramilitarne i proobronne (w myśl doktryny „naród pod bronią") dążyły do powołania, niezależnej od WP, Armii Rezerwowej. Władze wojskowe były jednak konsekwentnie przeciwne dzieleniu się odpowiedzialnością za obronę kraju. Generał Stanisław Haller pisał: „Formacje polityczno-wojskowe w państwie o ustroju republikańskim są niedorzecznością."

Generał Władysław Sikorski, w swym fundamentalnej dziele „Przyszła wojna" z 1934 roku trafnie przewidywał powszechny i totalny charakter następnego konfliktu. Słusznie twierdził, że w przyszłej wojnie zatrze się podział na front i zaplecze. I choć godzono się z nieuniknionym (cały naród będzie dźwigał ciężar wojny), nie dopuszczano myśli o wciągnięciu do walki pospolitego ruszenia: „Przyszłej wojnie będzie towarzyszyło takie natężenie działań zbrojnych, taka siła ognia, także skierowanego na ludność cywilną, że tylko dzięki sile moralnej będzie ona mogła wytrwać."

Przed wybuchem wojny organizacje proobronne (od Związku Strzeleckiego po Związek Szlachty Zagrodowej) zrzeszały półtora miliona członków. Podczas wojny nie odegrały żadnej roli taktycznej. Natomiast rezerwy mobilizacyjne Wojska Polskiego liczyły ponad 2,5 miliona żołnierzy z kategorią „A". Jak niewielu z nich dotarło do macierzystych jednostek wiemy z historii.

Dzisiejsza dyskusja toczy się tak, jakby w ogóle nie było obrony terytorialnej. Zapewniam, że jest. Może nie doskonała, ale doskonale zorientowana, co ma robić na wypadek „W". Również obiekty do pilnowania są podzielone na najważniejsze i mniej ważne. Są także plany wcielenia rezerwistów mieszkających w okolicach. Więcej powiedzieć nie mogę. Zainteresowanych tajnymi szczegółami odsyłam do generała Edwarda Gruszki, szefa Inspektoratu Wsparcia w Bydgoszczy. Zupełnie innym problemem jest natomiast zapewnienie rezerw mobilizacyjnych dla wojsk operacyjnych. Ma z tym kłopot każda armia zawodowa. I o to warto się spierać. Nie mieszajmy jednak tych dwóch porządków.

Pierwszy krąg piekła

Jak może wyglądać wojna na pełną skalę? Jedna salwa rakietowa Floty Bałtyckiej to 130 pocisków! My też bijemy. Niszczone są radary, lotniska, węzły łączności, mosty, stanowiska dowodzenia, porty, składy materiałów wojennych i wreszcie zgrupowania wojsk lądowych. Kurz opada i patrzymy w niebo; czyje samoloty wyszły cało z pierwszego kręgu piekła. Jeżeli nie dostrzeżemy szachownic, lepiej uznać, że wojna się skończyła. Jak to ujął Andrzej Talaga, drogie zabawki zostały zniszczone, skończyła się do nich amunicja, a sojusznicy zawiedli.

Jeśli jednak agresorowi nie chodziło tylko o zmuszenie politycznego kierownictwa państwa do uległości, jeśli rosyjskie dywizje pancerne przeleją się przez Bramę Brzeską wprost w pradolinę warszawsko-berlińską, to prędko się nie zatrzymają. Nizina środkowoeuropejska jest bowiem marzeniem wszelakiej kawalerii; także pancernej. Nie ma tu szwajcarskich Alp ani Linii Mannerheima. W tym starciu nie wygra jednak ten, kto ma szybsze czołgi, lecz ten, kto potrafi przerwać system dowodzenia przeciwnika, ocalając własny. Zwycięży ten, kto potrafi pozostawić wroga w clausewitzowskiej „mgle wojennej", a sam będzie widział wszystko i będzie mógł nadal zarządzać polem walki.

Armia Obywatelska będzie czekać na barykadach? Pamiętajmy, że Rosjanie ostatni raz próbowali szturmować polskie miasto od czoła w sierpniu 1920 roku. Odrobili lekcję i 24 lata później chcieli otoczyć Warszawę w operacji radomskiej. Bez powodzenia. Ale potem ominęli twierdze Poznań i Wrocław. Szczególnie golgota Festung Breslau powinna działać na wyobraźnię ludzi zachęcających polską młodzież do bojowego wzmożenia.

Celem wojny manewrowej jest bowiem rozbicie związków taktycznych nieprzyjaciela, a następnie likwidacja odseparowanych punktów obrony. Jeżeli będą to miasta bronione przez obywateli, należy zawczasu przygotować mieszkańców na anihilację artyleryjską. Czym się kończy obrona miast, możemy podziwiać dziś w Syrii, która (z wyjątkiem Damaszku) zamieniła się w betonowe gruzowisko. Coś nam te obrazy przypominają, nieprawdaż?

Dodajmy do tego brutalną pacyfikację. Jak podczas II wojny czeczeńskiej z Emiratem Kaukaskim i mamy wystarczające uzasadnienie, by nie rozdawać broni ochotnikom. Więcej! Przygotowanie do wojny powinno polegać na wpojeniu cywilom konieczności unikania pretekstów, którymi wróg (jakże biegły w walce informacyjnej) mógłby usprawiedliwić terror. A miejsce dla ochotników jest przy komputerach. Wojnę w Internecie wygrywają tymczasem Rosjanie i Chińczycy. Do boju zatem! Do klawiatury!

Śmiertelne ultimatum

6 grudnia 1999 roku, po otoczeniu Groznego, wezwano mieszkańców do opuszczenia miasta. Rosyjskie dowództwo zapowiedziało, że każdy kto zostanie w stolicy Czeczenii będzie uznany za terrorystę i bandytę. Po tym ultimatum miasto było przez miesiąc niszczone przez artylerię i lotnictwo.

Skoro nie miasta, to będziemy bronić się w lasach i w konspiracji. Zanim jednak reaktywujemy Armię Krajową, przypomnijmy, że podczas hitlerowskiej okupacji (do rozpoczęcia operacji „Burza", latem 1944 roku) zginęło z rąk zbrojnego podziemia niespełna 3 tysiące Niemców. Skromna brygada. A ilu zginęło Polaków? Straty Niemców w Powstaniu Warszawskim szacuje się na 2 tysiące. A Polaków?

A kogo będą atakować nasi dzielni partyzanci? Szkołę w Biesłanie czy Teatr na Dubrowce? Szpital w Budionowsku czy moskiewskie metro? Bo na zrobienie krzywdy armii okupacyjnej nie mają szans. Z etatu wojennego korpusu ekspedycyjnego w Czeczenii nie wróciło z wojny 3458 strzelców. Po stronie czeczeńskiej zginęło 20 tysięcy bojowników oraz co najmniej 100 tysięcy cywili. Ekstrapolując – w Polsce zginie ponad 3 miliony obywatelskich obrońców oraz bronionych przez nich mieszkańców.

Konwencja Haska z 1907 roku dopuszcza oczywiście dobrowolny udział ludności w obronie swego terytorium przed nieprzyjacielem. Nakazuje nawet uznawać ludność cywilną za stronę wojującą, jeżeli jawnie nosi broń i zachowuje prawa oraz zwyczaje wojenne. Czyli prawo mamy po naszej stronie. A o rzeczywistość można zapytać tych, którzy przeżyli masakrę w Ałchan-Jurcie lub bombardowania Gudermesu i Argunu. Warto też porozmawiać z nielicznymi, którzy przeżyli Centralny Obóz Filtracyjny w Chankale lub jego filie w Czernokozowie, Urus-Martanie czy Gorogorsku. Opowiadają o „okrągłych stołach" do których przybijano więźniom języki czy o „wilczych kłach" po piłowaniu zębów.

Metropolita krakowski arcybiskup Adam Sapieha już wiosną 1944 roku zabiegał o uczynienie Krakowa (wzorem Rzymu i Florencji) miastem otwartym. Choć się nie udało, gubernator Hans Frank zamierzał wrócić do „Norymbergi Wschodu", więc kazał zabezpieczyć Wawel od bombardowań. Marszałkowi Iwanowi Koniewowi śpieszyło się na Górny Śląsk, a rezolutni mieszkańcy nie ruszyli do powstania. Niemcy wysadzili kilka mostów i wiaduktów oraz... monopol spirytusowy, a sowieccy artylerzyści i lotnicy zniszczyli ponad 450 budynków. Można pogodzić się z losem i wygrać? Można.

Harcerze, we wrześniu 1939 roku, prowadzili dla wojska łączność, obserwacje przeciwlotnicze i trzymali warty. Szczęśliwi ci, których przypadkowi żołnierze zwolnili ze służby. Jak harcerzy pilnujących cystern w Głównej Składnicy Uzbrojenia Nr 2 w Stawach pod Dęblinem. Tych, którzy nie usłyszeli rozkazu powrotu do domu, pochowano przy ostatnim zakręcie drogi z Ryk do Dęblina, przy Krzywym Hojaku.

Autor jest redaktorem naczelnym niezależnego magazynu strategicznego PARABELLUM.

Opinie polityczno - społeczne
Poważne konsekwencje udzielenia gwarancji bezpieczeństwa premierowi Izraela
Opinie polityczno - społeczne
Marek Migalski: W wyborach prezydenckich ni czarnych koni, ni czarnego łabędzia
Opinie polityczno - społeczne
Witold Waszczykowski: Szczytu UE w Warszawie nie będzie. A co ze szczytem UE-USA i UE-USA-Ukraina?
Opinie polityczno - społeczne
Jan Zielonka: Polska polityka to kabaret
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Populizm pokonał Macrona