Reklama
Rozwiń

Unijna plastikowa utopia

Dobrze, że dążymy do ograniczania odpadów mających negatywny wpływ na jakość środowiska naturalnego. Kluczowe jest jednak, jak robić to tak, aby zamierzone działania przynosiły oczekiwane skutki.

Publikacja: 21.11.2018 20:00

Unijna plastikowa utopia

Foto: Adobe Stock

Urzędnicy Komisji Europejskiej mają kolejny cel. Tym razem wzięli na muszkę przedmioty jednorazowego użytku z tworzyw sztucznych. Argumenty są szczytne i bezdyskusyjne – plastikowe śmieci zalewają morza, rzeki i oceany. Sęk w tym, że głównie w Azji i w Afryce. Działania ograniczone tylko do Europy nie rozwiążą więc problemu.

Jednorazówki na indeksie

W ciągu kilku lat z rynku mają zniknąć, lub ich użycie ma być drastycznie ograniczone, wszystkie plastikowe przedmioty jednorazowego użytku, takie jak patyczki do czyszczenia uszu, sztućce, talerzyki, kubki, rurki, patyczki do balonów, opakowania na żywność i słodycze. Inne elementy naszej konsumpcyjnej codzienności – artykuły wędkarskie, sanitarne, butelki czy filtry papierosowe mają być ściśle reglamentowane, a producenci obciążeni kosztami ich usuwania.

Jest to konsekwencja przyjętej strategii wobec plastiku, która zmierza do radykalnego ograniczania zastosowań najbardziej uciążliwych dla środowiska przedmiotów jednorazowego użytku. Na pierwszy ogień poszły siatki na zakupy, do czego właśnie się przyzwyczajamy. W dalszej kolejności będą to butelki PET, na które zostanie wprowadzona kaucja zwrotna, bowiem kraje członkowskie zostały zobowiązane do 2025 r., do zbierania z rynku 90 proc. tego typu opakowań.

Wszystko wskazuje więc na to, że do lamusa przejdą ogrodowe kinder party, z dowolną ilością balonów, piszczałkami, kapelusikami, tortem na plastikowych talerzykach, kubkami z bohaterami kreskówek. W niedalekiej przyszłości wszelkie tego typu przedmioty znajdą się na liście artykułów zakazanych. Argumentami są koszty segregacji i utylizacji, limity emisji dwutlenku węgla i potencjalne szkody środowiskowe, które wylicza Bruksela.

Kampania przeciw plastikom rzeczywiście chwyta za serce, które jest gotowe zrezygnować z tych ulotnych dziecięcych radości w imię wyższych racji. Pływające wyspy śmieci – głównie butelek, gdzieś na oceanie, żółwie i ryby zaplątane w pozostałości po naszych zakupach. Powyższe obrazy nie tylko zmuszają do myślenia, ale wzbudzają wyrzuty sumienia u przeciętnego europejskiego konsumenta.

Dlatego zgadzamy się bez wahania, aby za korzystanie z plastików płacić coraz więcej oraz korzystać z zastępczych opakowań biodegradowalnych, ufając naukowcom, że nowe formy i surowce rozkładają się w przyrodzie bez czynienia szkód. Można więc powiedzieć, że w efekcie sami czujemy się obrońcami środowiska, a przynajmniej uspokajamy się, że postępujemy właściwie.

Cuchnący problem

Wiadomo, dżentelmeni o pieniądzach nie rozmawiają, ale w 2018 r. kraje Unii Europejskiej obudziły się w zupełnie odmiennej rzeczywistości. Od 1 stycznia Chiny – największy odbiorca śmieci z UE – stworzyły listę odpadów, których import jest zabroniony. Takie kraje jak Niemcy, Francja czy Wielka Brytania stanęły przed cuchnącym problemem. Co zrobić z odpadkami, które często w sposób nielegalny dostawały się poza kontynent, tym samym stając się niedostrzegalnymi dla europejskich sumień?

Państwa UE produkują rocznie 58 mln ton plastiku, z czego 40 proc. to opakowania. 47 proc. – surowce nieodnawialne, odpowiednio 20 proc. polipropylen, 17 proc. polietylen o niskiej gęstości oraz polichlorek winylu (PVC) – 10 proc. Tylko 19 proc. to tworzywa do ponownego użycia – polietylen o wysokiej gęstości oraz PET.

Jeszcze dwa lata temu kilka milionów ton ze wszystkich 8,5 mln odpadów z tworzyw sztucznych trafiało do Państwa Środka. Oficjalnie. Nieoficjalnie mówi się nawet o 40 proc. Podczas gdy siódemka europejskich państw zakazała składowania plastików na wysypiskach, a jedynie 30 proc. wszystkich śmieci podlega recyklingowi, wiele krajów znalazło się w trudnej sytuacji. Co prawda, Niemcy czy Szwedzi potrafią ponownie wdrożyć do obiegu blisko 40 proc. zużytych plastików, ale równolegle kraje południa Europy są nawet o połowę mniej wydajne. Jeszcze gorzej radzą sobie Amerykanie, gdzie udaje się odzyskać zaledwie 10 proc. tworzyw. Najgorzej jest w Azji i Afryce, gdzie w zasadzie wszystko, co się tyczy ochrony środowiska, jest poza kontrolą. W krajach ubogich brudy oceaniczne, przeciwko którym skierowana jest kampania, w 95 proc. płyną do oceanów z rzek. Oceaniczne śmieci są więc problemem głównie azjatyckim. W większym stopniu efektem biedy i zacofania niż rozpasania zachodniej konsumpcji.

Plastiki należą do niezbędnych dla gospodarki zamienników szkła, drewna czy metalu. W dodatku są łatwe w recyklingu, zarówno jeśli chodzi o transport, jak i przetwarzanie. Szwankują więc procesy, za które w dużej mierze odpowiedzialne są rządy koordynujące funkcje komunalne. Tymczasem koszty przerzuca się na przedsiębiorców oraz konsumentów.

Niewydolne państwa

W walce z plastikami w Unii Europejskiej, jak w wielu projektach gospodarki centralnie planowanej firmowanej przez Wspólnotę, trudno doszukiwać się konsekwencji. Trzeba przyznać rację, że zanieczyszczenie środowiska jest wyzwaniem, a wielka pacyficzna wyspa śmieci, 3,5 mln plastików, pływających gdzieś w północnej części Oceanu Spokojnego to zagrożenie dla morskiej fauny i hańba dla człowieka. Rzeczywiście państwa UE same także nie radzą sobie z problemem i dotychczas próbowały podrzucić to kukułcze jajo Azjatom.

Niemniej wśród 20. krajów o największym zanieczyszczeniu mórz nie ma krajów z Europy, są za to państwa z Azji oraz Afryki. To właśnie Chiny produkują rocznie więcej plastikowych śmieci niż wszystkie pozostałe kraje razem wzięte, wyrzucając blisko 9 mln ton odpadów rocznie, z czego prawie 30 proc. trafia nie wiadomo gdzie. Kolejny kraj – Indonezja wyrzuca dwukrotnie więcej toksycznych śmieci niż trzy kolejne: Wietnam, Sri Lanka i Tajlandia. Spośród krajów afrykańskich najgorzej wyglądają Egipt, Nigeria i Algieria.

Wydaje się więc, że najbardziej skuteczne działania powinny być skierowane na edukację i poprawę infrastruktury komunalnej w tych krajach, które bezpośrednio odpowiadają za zanieczyszczenie środowiska naturalnego. Bez tego kroku trudno spodziewać się w zasadzie poprawy sytuacji, ponieważ wskutek zaklęć unijnych urzędników świat nie uwolni się od niepotrzebnego plastiku.

Unia jak zwykle stawia sobie ambitne cele: zmniejszenie o połowę użytkowania toreb z tworzyw sztucznych do 2026 r., zwiększenie o ponad połowę recyklingu plastików do 2030 r. itd. Rezultaty mają być osiągnięte za pomocą nowych podatków, kontroli i wymogów. Faktycznie więc, za recyklingową rewolucję zapłacą europejscy przedsiębiorcy oraz ich klienci.

Zanim producenci wprowadzą do obiegu zamienniki z materiałów odnawialnych, z pewnością musi upłynąć wiele wody w Wiśle. Niełatwo będzie zmienić też konsumenckie przyzwyczajenia. Trudno oprzeć się wrażeniu, że Bruksela przyspiesza kolejną ekologiczną rewolucję, na którą nie wszyscy są przygotowani.

Skutki dla Polski

Branża tworzyw sztucznych to jedna z wiodących gałęzi przemysłu chemicznego w kraju. W zeszłym roku wyprodukowano u nas blisko 350 mln ton plastików, więcej o 3,8 proc. niż w 2016 r. Zużycie na poziome 3,5 mln ton było zaś większe o 9 proc. niż przed rokiem. Sam rynek opakowań jest wart 33,5 mld zł, a według prognoz w 2020 r. osiągnie wartość 46 mld zł. Połowa przypada na plastiki. A eksport rośnie w tempie nawet 10 proc. rocznie. Mimo że Polska z racji swego położenia nie jest bezpośrednio odpowiedzialna za zanieczyszczenia oceanów, w imię europejskiej solidarności zapłaci za strategię przyjętą przez Brukselę. Skutki nowych regulacji branża odczuje na pewno.

Z drugiej strony szansę mają innowacje. Rodzime firmy dobrze odpowiadają na nowe rynkowe wyzwania. Innowacje wymagają jednak nakładów, zarówno tych finansowych, jak i działań badawczo-rozwojowych. Dlatego nowe regulacje nie powinny być uchwalane naprędce, choćby były motywowane szlachetnymi przesłankami, lecz muszą uwzględniać czas konieczny dla dostosowania się firm do nowych warunków legislacyjnych.

Wydaje się, że ten element w całej strategii UE wobec plastików szwankuje najbardziej. Nietrudno zauważyć, że Bruksela panicznie reaguje na sytuację, w jakiej, ze swojej winy, znalazły się państwa o najmocniejszej pozycji politycznej w Unii, a cała reszta Wspólnoty ma się dostosować. Właśnie w tym należy upatrywać słabości całego przesłania tej szczytnej kampanii. Polacy nie są współodpowiedzialni za katastrofę ekologiczną w Chinach. Opinii publicznej trudno będzie wytłumaczyć, dlaczego ma ponosić duże koszty kolejnych unijnych regulacji.

Autor jest prezesem Instytutu Globalizacji

Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację
Materiał Promocyjny
„Nowy finansowy ja” w nowym roku