Wychowałem się w PRL w czasach, gdy zamiast produktów zakładów Wedel pojawiały się w sklepach – a i to tylko okazjonalnie – tzw. wyroby czekoladopodobne. W środę wieczorem miałem wrażenie déja vu – oglądałem w TVP wyrób debatopodobny.
Pierwsza i być może ostatnia debata kandydatów w wyborach prezydenckich była mocno rozczarowująca. Wydawałoby się, że w czasie największego od dziesięcioleci kryzysu gospodarki jej stan będzie tematem numer jeden, TVP zaplanowała go jednak w czwartym, przedostatnim bloku pytań. W czasie największej od stu lat pandemii pytanie o zdrowie było… ostatnie (sic!).
Numerem jeden – przecierałem oczy – było pytanie sprzed pięciu-sześciu lat: czy przyjmować uchodźców? Temat numer dwa – czy można przygotowywać do I komunii na lekcjach religii w szkole – był aktualny, ale 27 lat temu, gdy zawierano konkordat.
Gdyby kandydaci nie odrywali się od planu narzuconego przez TVP, nie dowiedzielibyśmy się wiele o ich stosunku do służby zdrowia czy takich problemów gospodarczych jak np. poziom podatków (tu wybrzmiewała mantra „obniżać” akurat w czasie, gdy rząd potężnie zadłuża kraj na programy pomocy, co zwiastuje podatkowe podwyżki).
Nawet gdy wreszcie padło pytanie gospodarcze, to okazało się mocno nie na czasie: przyjąć euro czy zostać przy złotym. Nie na czasie, bo kryzys zamknął okno możliwości w tej sprawie, nad czym jako zwolennik integracji europejskiej ubolewam.