20 lat temu, kiedy jechałem samochodem z Lublina do Warszawy, kawę mogłem wypić dopiero na słynnej (bo podobno była to ajencja syna byłego premiera) stacji benzynowej przy Trakcie Brzeskim. O tym, żeby coś zjeść lub przenocować przy drodze krajowej numer 17, nikt przy zdrowych zmysłach nawet nie marzył.
Dzisiaj, gdybym chciał w każdym przydrożnym motelu, zajeździe, karczmie czy barze wypić małą kawę, jechałbym chyba dwa dni i zapewne wylądowałbym, w następstwie tzw. hercklekotu, na oddziale intensywnej terapii kardiologicznej. Kiedyś w trakcie jazdy policzyłem, że fabryka, za jaką można uznać drogę krajową nr 17, daje pracę niemal takiej samej liczbie ludzi co fabryka na Żeraniu w latach największej świetności (kiedy to 30 tysięcy pracowników produkowało rocznie 30 tysięcy samochodów). I każdy – bo jakoś bankructw nie widzę – na tym interesie zarabia.
Zakup ziemi (a to był największy koszt inwestycji) przy przelotowej trasie okazał się zatem świetnym interesem. Powiedzieć można nawet – ale to wiemy post factum – że było to przedsięwzięcie samograj w równym stopniu skazane na sukces jak fabryka, w której jedna osoba produkuje rocznie jedno auto, skazana była na klęskę. Czy jednak i dzisiaj jest to równie pewny interes? Niekoniecznie, bo zaczęły się schody.
Schody te traktować można zarówno metaforycznie, zgodnie ze znanym powiedzeniem Wieniawy-Długoszowskiego, jak i dosłownie, o kształtowaniu cen nieruchomości (a zatem i opłacalności motelowej inwestycji) decyduje bowiem teoria schodów. Ceny wszystkich dóbr zmieniają się w miarę upływu czasu. Niestety, na ogół rosną.
W większości przypadków gdybyśmy zbadali tempo tych zmian, okazałoby się, że wzrost jest zbliżony do liniowego. W przypadku nieruchomości jest jednak inaczej. Ich ceny (oczywiście średnio rzecz biorąc, bo zawsze są działki bardzo atrakcyjne, które drożeją) są przez kilka lat względnie stałe, po czym skaczą w górę, stabilizują się wyższym poziomie i znowu skaczą w górę itd.