Owszem, klienci zgłaszają się do nich, gdy potrzebują kredytu albo kiedy chcą, by ich ciężko zarobione oszczędności przynosiły bezpieczny dochód. Ale kiedy w gospodarce zaczyna być naprawdę źle, niechęć do banków gwałtownie wzrasta.
Kredyty, które jeszcze niedawno wydawały się łatwe do spłaty, zaczynają ciążyć jak kula u nogi skazańca. A bank, wyglądający dość sympatycznie w czasach, gdy ich udzielał, teraz wydaje się rabusiem, który chce nas zadusić po to, by czerpać z cudzego nieszczęścia swoje gigantyczne zyski.
A co z właścicielami oszczędności? Patrzą dziś na ofertę banków i widzą zerowe oprocentowanie depozytów. A właściwie ujemne, jeśli wziąć pod uwagę związane z kontem opłaty! To skandal, mówią zgodnym głosem, wszyscy wiedzą, że banki siedzą na miliardach, a posiadaczy depozytów chcą dziś po prostu oszukać. Płacić bankom za przetrzymywanie pieniędzy? To jakiś absurd, nigdy na to się nie zgodzimy. Zwłaszcza że, jak wiadomo, mimo kryzysu banki jakoś nie udzielają kredytów z ujemnym oprocentowaniem.
Rozumiem rozczarowanie ludzi, którym w głowie się nie mieści, że bank żąda zapłaty za zdeponowanie pieniędzy, zamiast płacić odsetki. Ale tak naprawdę, to nie jest wina banku.
Po pierwsze to, że banki siedzą na miliardach, nie oznacza, że są one ich właścicielami. Banki żyją z marży, czyli różnicy pomiędzy odsetkami pobieranymi od kredytów i wypłacanymi właścicielom depozytów. Kiedy w gospodarce jest krucho, trudno znaleźć wiarygodnych kredytobiorców, więc dochód z oprocentowania udzielanych kredytów musi spaść, a wraz z nim spada marża. Aby przeżyć, bank próbuje choć część tego spadku marży przerzucić na klientów, więc w konsekwencji spada oprocentowanie depozytów.