Stephan-Götz Richter: Gazociąg, czyli nowe rekordy hipokryzji

Oburzenie niemieckich polityków na twarde stanowisko USA wobec Gazpromu, Nord Stream 2 i budżetu obronnego pokazuje nędzę i niespójność niemieckiej debaty w sferze polityki bezpieczeństwa – pisze dyrektor berlińskiego think tanku.

Publikacja: 20.08.2020 21:00

Stephan-Götz Richter: Gazociąg, czyli nowe rekordy hipokryzji

Foto: Bloomberg

Niemiecka tradycja udawania świętego oburzenia wobec jakiejkolwiek zagranicznej krytyki naszej wyjątkowej pozycji na polu polityki zagranicznej i bezpieczeństwa bije ostatnio nowe rekordy hipokryzji. Ostatni przykład dotyczy transatlantyckiego sporu w sprawie dokończenia gazociągu North Stream 2. Wszystkie niemieckie partie polityczne uznały, że niedawny list kilku rządnych poklasku amerykańskich senatorów, w którym grożą oni nałożeniem sankcji na Niemcy i europejskie firmy zaangażowane we wspólny projekt gazowy z Rosją, jest „skandaliczny".

To jednak tylko wymachiwanie szabelką. Kiedy Niels Annen, niemiecki wiceminister spraw zagranicznych, podkreśla, że o europejskiej polityce energetycznej będzie się decydować w Berlinie i Brukseli, a nie w Waszyngtonie, z pewnością brzmi to dobrze.

Polityk SPD nie wspomina jednak, że Komisji Europejskiej i innym ważnym państwom członkowskim UE wcale nie podobają się zaloty Niemiec wobec Gazpromu. Uważają one, że przedsięwzięcie to stoi w sprzeczności z celami i wymogami zintegrowanej europejskiej polityki energetycznej. To jednak wcale nie przeszkadza stronie niemieckiej. Berlin chce zbudować gazociąg, bez względu na to, kto i co będzie na ten temat mówił.

Ta nieustępliwość powoduje tarcia nie tylko w stosunkach ze Stanami Zjednoczonymi. Także w Europie inne państwa unijne widzą, że co do zasad obowiązujących w UE są równi i równiejsi, a w szczególności dotyczy to Niemiec, gdy te chcą osiągnąć jakiś swój partykularny cel.

Najcenniejszy sojusznik Ameryki?

To jednak tylko jedna strona myślenia życzeniowego. Na poziomie transatlantyckim my, Niemcy, wciąż lubimy myśleć, że jesteśmy najcenniejszym sojusznikiem Ameryki. Tak jakby specjalne zasady wciąż stosowane wobec dzisiejszych Niemiec były równie uzasadnione, co w czasach zimnej wojny, ze względu na nasze trudne położenie geostrategiczne.

Co ciekawe, choć niemieccy decydenci mają coraz większą skłonność do oziębłego traktowania strony amerykańskiej, to jednocześnie wciąż hołubią w sercu Rosję. To romantyczne podejście jest tym bardziej zaskakujące, że ostatnie wydarzenia pokazują całkowitą klęskę „partnerstwa modernizacyjnego", oferowanego przez stronę niemiecką lata temu, które miało pozwolić wyjść stosunkom gospodarczym między tymi dwoma krajami poza czysty merkantylizm.

Jednocześnie Niemcy przez ostatnie 15 lat pod rządami Angeli Merkel grały na zwłokę, jeżeli chodzi o wypełnienie natowskiego obowiązku przeznaczania 2 proc. PKB na wydatki obronne. Biorąc pod uwagę, że SPD, mniejszościowy partner w niemieckiej koalicji rządowej, jest tak zdecydowanie przeciwny zwiększaniu wydatków na obronność w Niemczech, a jednocześnie tak gorliwie popiera North Stream 2, rozwiązaniem mogło by być przekazanie niemieckich środków na wzmocnienie bałtyckiego funduszu obronnego.

Niemcy są dziś wściekli na USA za decyzje o wycofaniu części swoich sił z ich kraju. Tak, ta decyzja prawdopodobnie przyniesie korzyść Rosji i, tak, Donald Trump okazał się kłamcą, łobuzem i narcystycznym maczo, czy co tam jeszcze złego można o nim powiedzieć.

Dodatkowo tym trzem amerykańskim senatorom, którzy domagają się sankcji mogących zagrozić ukończeniu gazociągu, zależy prawdopodobnie głównie na zaistnieniu w mediach. Jednak biorąc pod uwagę, że niemiecka Bundeswehra liczy dziś zaledwie 180 tys. żołnierzy, wycofanie amerykańskich żołnierzy oznacza coś więcej niż tylko cios dla lokalnej gospodarki w okolicach bawarskiego Grafenwöhr, gdzie Amerykanie stacjonują od dłuższego czasu. Osłabia całościowy potencjał obronny Niemiec.

Uprawianie political-fiction

Strona niemiecka, chcąc uniknąć odpowiedzi na pytania dotyczące wszelkich niespójności w swojej polityce zagranicznej i bezpieczeństwa wspomnianych powyżej, wikła się w geopolityczne political-fiction. Wszystkie amerykańskie decyzje, twierdzi, nie mają nic wspólnego z uchybieniami ze strony niemieckiej. Absolutnie nie. USA po prostu zwracają się w stronę Azji.

To błąd zarówno co do istoty sprawy, jak i jej perspektywy czasowej. Amerykański wzrost w stronę Azji (a w szczególności Chin) był oparty na wyśrubowanych nadziejach, że dynamizm chińskiego rynku da amerykańskim korporacjom tak ogromne możliwości sprzedażowe, że Europa pod tym względem stanie się dużo mniej interesująca. Mało kto w USA żywi jeszcze te nadzieje.

Dodatkowo niemieckie przekonanie, że administracja Trumpa niepotrzebnie siłuje się z Chinami i że Biden będzie działał zupełnie inaczej, wydaje się absurdalne.

Niemcy, zawsze pieczołowicie pilnujący swoich interesów w Chinach, nie zdają sobie sprawy, że administracja Bidena wcale nie złagodzi linii politycznej wobec Chin. Demokraci mają tu coś do nadrobienia. Za czasów Billa Clintona byli zaślepieni optymizmem co do konsekwencji przystąpienia Chin do WTO. Rzeczywistość pozbawiła ich tych złudzeń.

Niemcy nie chcą wybierać

Co więcej w kraju, gdzie nawet na zamożnych przedmieściach Nowego Jorku przez tydzień brakuje prądu w wyniku dość łagodnego huraganu, a poczucie, że żyje się w kraju rozwijającym się, jest coraz bardziej powszechne, determinacja, by dotować Niemców tak, by oni mogli rozgrywać swoje strategiczne gry, ma swoje naturalne ograniczenia.

Dlatego też obecne niemieckie oburzenie na zachowanie Donalda Trumpa i republikańskich senatorów w amerykańskim Kongresie będzie trudne do utrzymania po zmianie władzy w Waszyngtonie.

Oburzenie niemieckich polityków na twarde stanowisko USA wobec Gazpromu, Nord Stream 2 i budżetu obronnego pokazuje tak naprawdę nędzę i niespójność niemieckiej debaty w sferze polityki bezpieczeństwa, które cechują ją od wielu lat.

Twarde fakty w sferze polityki zagranicznej są takie, że Niemcy nie chcą wybierać. Ich doktryna w tym względzie opiera się na założeniu, że można zjeść ciastko i mieć ciastko. Epoka specjalnych przywilejów dla Niemców, w której zagraniczni partnerzy cierpliwie znosili ich całkowity brak decyzyjności i nieprzyjmowanie do wiadomości faktu, że działania mają swoje konsekwencje, dobiegła końca.

Dlatego też można z dużym prawdopodobieństwem założyć, że Niemcy będą bardzo sfrustrowani, gdy administracja Bidena powie im, choć być może w nieco bardziej dyplomatycznym tonie, że gra skończona.

Autor jest dyrektorem berlińskiego think tanku Global Ideas Center i wydawcą internetowego magazynu TheGlobalist.com

Śródtytuły pochodzą od redakcji

Niemiecka tradycja udawania świętego oburzenia wobec jakiejkolwiek zagranicznej krytyki naszej wyjątkowej pozycji na polu polityki zagranicznej i bezpieczeństwa bije ostatnio nowe rekordy hipokryzji. Ostatni przykład dotyczy transatlantyckiego sporu w sprawie dokończenia gazociągu North Stream 2. Wszystkie niemieckie partie polityczne uznały, że niedawny list kilku rządnych poklasku amerykańskich senatorów, w którym grożą oni nałożeniem sankcji na Niemcy i europejskie firmy zaangażowane we wspólny projekt gazowy z Rosją, jest „skandaliczny".

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację