To kolejny ranking, który plasuje nas wysoko pod względem zapracowania. Zanim zaczniemy się cieszyć, że żadne z nas lenie, przyjrzyjmy się bliżej statystykom. Otóż może i pracujemy do upadłego, ale mało efektywnie. A to właśnie wydajność rozumiana jako wartość PKB przypadająca na godzinę pracy decyduje o rozwoju danej gospodarki. Pod tym względem już daleko nam do czołówki. Liderami w Europie są pracownicy z Luksemburga i Norwegii, którzy w ciągu godziny wytwarzają dobra warte 75 dolarów. W Polsce – zaledwie 25.
Psychologia już dawno udowodniła że człowiek potrafi koncentrować się intensywnie na jakimkolwiek zadaniu najwyżej przez 90 minut (badania Peretza Laviego). Potem przechodzimy w stan fizjologicznego dołka, i jeśli nie odpoczniemy minimum kwadransa, dalsze wysiłki będą niewiele warte. Ale po co zawracać sobie głowę jakimiś głupotami. Lepiej uskuteczniać fikcję jak za najlepszych czasów wielkich inwestycji socjalizmu, kiedy to bito rzekome rekordy, zagrzewając klasę robotniczą do współzawodnictwa i nagradzając dyplomami przodowników.
Pracodawcy najwyraźniej nadal nie mogą zrozumieć, że pracownik wymęczony (a swoją drogą nic tak nie męczy jak nicnierobienie!) to pracownik mało efektywny. Ich podwładni zaś, straszeni statystykami rosnącego bezrobocia, nie są zainteresowani tym, żeby się lepiej organizować i zadania zaplanowane na osiem godzin wykonywać w cztery. Wolą też za bardzo nie odpoczywać, by pokazać szefom, że są niezastąpieni. Zostają więc po godzinach, choć być może wcale nie byłoby to konieczne. I brak im motywacji do wysiłku, bo trudno za takową uznać groźbę zwolnienia. Ranking CNN i inne zestawienia pokazują więc, że tak naprawdę nie ma powodów do radości. I niestety, patrząc na dane gospodarcze, niewiele wskazuje na to, że cokolwiek się w najbliższym czasie zmieni.