Główne ryzyko to fiskalizm państwa

Potrzebny lepszy klimat wokół polskiej miedzi – mówi Herbert Wirth, prezes KGHM.

Publikacja: 08.10.2014 01:51

Herbert Wirth, prezes KGHM.

Herbert Wirth, prezes KGHM.

Foto: materiały prasowe

Zacznijmy od pytania o miejsce projektu Sierra Gorda w grupie KGHM? Czym jest Sierra Gorda dla kierowanej przez Pana spółki?

Jeżeli popatrzymy z perspektywy ilości tego, co dzisiaj, czy w niedługiej przyszłości będzie tu produkowane, to od 20 proc. do prawie 50 proc. produkcji KGHM. A więc dziś już ma znaczenie, a w przyszłości będzie mieć jeszcze większe. Jeżeli chodzi o kwestię naszej konkurencyjności, to niewątpliwie aktywo, które ma niskie koszty operacyjne w granicach 2,5 tys. dol. za tonę, co stawia przedsięwzięcie w gronie najtańszych w naszej strukturze. Przed nami jeszcze ciekawszy w sensie kosztowym projekt. To Victoria, która będzie generowała koszty ujemne ze względu na dużą zawartość metali ubocznych. To jednak przyszłość, a Sierra Gorda teraźniejszość. Uważam, że dobre aktywo, które w okresie dekoniunktury przynosi tak przyzwoitą marżę, daje nam poczucie bezpieczeństwa również w kraju.

Czy współpraca z Japończykami zapewnia jakiś zysk technologiczny?

Tu akurat jesteśmy w dziedzinie, w której Polacy mają więcej do powiedzenia niż Japończycy. Japonia to kraj, który właściwie nie ma własnego górnictwa, ale wyspecjalizował się najlepszych na świecie maszynach górniczych. Maszyny Komatsu są w niemal każdym projekcie górniczym na świecie. Zwłaszcza tam, gdzie są Japończycy. Jeżeli zaś chodzi o samą technologię wydobycia, to my się w niej specjalizujemy. Może w mniejszym stopniu w odkrywce, ale i to przyjdzie z czasem. Mamy doskonałych inżynierów i specjalistów, potrafimy pracować sumiennie, i to jest najważniejsze.

Czy może Pan już podsumować inwestycję? Ile zainwestowano w Sierra Gorda?

Na dziś jest to 4,2 mld dol. wyłożone na budowę zakładu górniczego, linii wodociągowej, jak również zakładu wzbogacania rud i infrastruktury. Do tego trzeba uczciwie dodać koszty leasingu. Często spotykam taki przekaz, że to wszystko nasza inwestycja, ale prawda jest nieco bardziej skomplikowana. Na początku Japończycy przejmując 45 proc. udziałów w projekcie wyłożyli miliard dolarów bez żadnego nadzwyczajnego zastawu. Zastawem była po prostu produkcja górnicza.

Czyli te 4,2 mld dol. to inwestycja wspólna – japońska i polska?

Tak. Z tego finansowanie ze strony KGHM International to ok. 2 mld dol.

Jak szybko inwestycja stanie się zyskowna?

Zyskowność jest pojęciem, na które mają wpływ, poza kosztami produkcyjnymi, cała infrastruktura fiskalna i nasza polityka wewnętrzna. Byliśmy świadkami rozpoczęcia pierwszej fazy produkcji, przed nami przejście – i to wkrótce – do drugiej fazy. Ważne, że nadwyżka finansowa generowana z pierwszej fazy posłuży do współfinansowania drugiej. Musimy więc być cierpliwi i poczekać na wdrożenie polityki dywidendowej.

Kiedy ta inwestycja zwróci się w sensie kosztowym?

Jeżeli utrzyma się ten wariant cenowy, który zakładamy, czyli 7 tys. dol. za tonę [miedzi - red.], to nakłady zwrócą się w 7-8 lat. To niezły termin, jak na taką inwestycję.

Czy ta produkcja jest już zakontraktowana? Macie odbiorców?

Tak, oczywiście. Jeżeli chodzi o produkcję, jaką jest koncentrat miedzi – z tym nigdy nie mieliśmy problemu. Na starcie praktycznie 50 proc. należy do Sumitomo, czyli naszej firmy partnerskiej. Natomiast reszta jest kontraktowana bardzo szybko – ze względu na dosyć duży potencjał hutniczy w świecie. Jest to bardzo czysty, przeszło 30-procentowy koncentrat miedzi z małą ilością zanieczyszczeń, a taki produkt jest wręcz rozchwytywany. Jestem absolutnie przekonany, że ze zbytem bardzo dobrego koncentratu nie będzie problemu.

Czy można porównać zyskowność działań KGHM w branży miedziowej w Polsce z operacją chilijską?

Dzisiaj podstawowym minusem w kwestii zyskowności operacji w Polsce jest fiskalizm i ekstremalnie duży podatek od niektórych kopalń. Powoduje, że rentowność przedsięwzięcia KGHM Polska Miedź w ostatnim okresie czasu spadła o połowę. Do takiego stopnia, że niektóre obszary stały się nierentowne. Tu w Chile natomiast, jeżeli koszty i ceny utrzymają się przez najbliższe pięć lat na równym poziomie, przy wzięciu pod uwagę faktu, że mamy dosyć duży komponent drogiego molibdenu, sytuacja jest bardzo dobra. (Kurs molibdenu to 23,5 tys. dol. na tonę). A więc właśnie tu spodziewam się zdecydowanie wyższej marży, niż u nas w kraju.

Ilu Polaków pracuje w chilijskim oddziale, a ilu Chilijczyków? Jak wyglądają koszty pracy?

W senior managemencie zatrudnionych jest 13 pracowników z KGHM, począwszy od szefa projektu Macieja Ściążki, a skończywszy na młodych inżynierach, których wysłaliśmy tutaj w ramach tzw. kopalni talentów. Wszyscy sprawdzają się doskonale. Koszty pracy po stronie chilijskiej są porównywalne z tymi, które mamy w Polsce. To średnio ok. 3 tys. dol. plus bonusy, takie jak dojazd do pracy. Sfera socjalna jest całkowicie po stronie pracodawcy.

Jakie Pan analizuje ryzyka po stronie chilijskiej?

Podobne jak w Polsce. Główne ryzyko to fiskalizm państwa.

No właśnie, czy nie boicie się jakichś niespodzianek?

W Chile rządzi lewica, a socjaliści mają skłonności do mnożenia obciążeń fiskalnych. Pierwszy tego dowód był kilka dni temu. Dokonano zmian, wskutek których stopa opodatkowania będzie stopniowo podnoszona z obecnych 20 do 27 proc. plus podatek od ewentualnej dywidendy. Z drugiej strony, wciąż obowiązują mechanizmy podatkowe wspierające sektor górniczy, np. istotnie przyspieszona amortyzacja, która w przypadku projektu Sierra Gorda mocno redukuje negatywny efekt podwyżki podatku dochodowego. Dodatkowo, poziom tzw. royality, a więc podatku od kopalin, jest stabilny i konkurencyjny wobec innych jurysdykcji. Nasze kalkulacje pokazują, że to na pewno nie przewróci projektu. Oczywiście przy tych założeniach stabilności ceny na poziomie 7 tys. dol. i stabilności peso. Możemy być o projekt spokojni.

Jaka jest szansa na pozyskanie nowych złóż w Polsce, zwłaszcza po ostatniej decyzji ministra środowiska Macieja Grabowskiego, który otworzył na nowo drzwi do pozyskiwania złóż?

Po pierwsze muszę wyjaśnić, że czym innym jest potencjał mineralizacyjny złoża, do którego ma się prawa, a czym innym jego ostateczna wartość. Mimo, że polskie złoża są bogate, zawierają 2 proc. i więcej miedzi (sześciokrotnie więcej niż w Chile), są trudne. Trzeba wziąć pod uwagę warunki geotechniczne, głębokość złoża, temperaturę na dole, inne zagrożenia. Dopiero suma tych czynników rozstrzyga, czy warto je eksploatować. Zatem w zasięgu polskiego obszaru mineralizacyjnego, tam gdzie już KGHM jest i gdzie można łatwo z obszarów dzisiejszego wydobycia przejść na przyległe tereny (o co walczyliśmy i walczymy w przypadku Bytomia Odrzańskiego), można mówić o rentowności. Natomiast w przypadku postawienia nowych kopalni „w szczerym polu" mówienie o rentowności jest raczej niemożliwe.

Czy poszukujecie innych złóż w świecie? O Chile wiadomo. Wiemy również, że będzie kopalnia Victoria w Kanadzie. Czy szukacie innych złóż i gdzie? Czy to ma sens ekonomiczny?

Na pewno tak. W naszej branży dla wzrostu ważne są dwa elementy. Pierwszy to nabywanie aktywów konkurencyjnych pod względem kosztów operacyjnych, a drugi to innowacyjność, a więc zmniejszenie kosztów w oparciu o nowe technologie, co daje większy przypływ gotówki. Te dwa czynniki istnieją równoległe, z tym że w branży nastąpiło wyprzedzenie w dziedzinie nabywania aktywów zagranicznych. Trzeba pamiętać, że przejmując kanadyjską Quadrę FNX, nabyliśmy prawa do wielu mineralizacji wokół realizowanych i planowanych wówczas projektów. Obecnie dokumentujemy złoża w Kanadzie. Ale też tereny wokół Sierra Gordy, gdzie jest bardzo interesujące złoże w naszym sąsiedztwie. Nie mogę ujawnić jego nazwy, bo ciągle trwa proces negocjacyjny.

Czyli konsekwentnie będziecie rozwijać się poza granicami Polski?

Nie ma innej możliwości. Kiedy raz się weszło na taką ścieżkę rozwojową, to nie ma innego wyjścia jak „rozpychać się" na świecie, nie zapominając zarazem o kraju. Nie chcemy – jak czasem się mówi – drenować firmy z gotówki. Chcemy inwestować dalej w polskie złoża, bo tu wciąż jest wielki potencjał. I jeszcze dwie ważne sprawy. Przyznanie nam koncesji w Zatoce Puckiej – to świetna informacja dla polskich firm. Prócz tego, że spodziewamy się tam miedzi, widzimy tam wielki potencjał związany z solami potasowymi. Co to oznacza? Że moglibyśmy konsekwentnie realizować strategię uzgodnioną z Grupą Azoty, być dla nich tym up-streamem w zakresie dostarczenia surowców potasowych. Myślę, że osiągniemy te cele.

Na czym polega fenomen generowania przez kanadyjską Victorię kosztów ujemnych?

Tu kilka słów wyjaśnienia. Mamy takie pojęcie jak C1 – to jest tzw. koszt gotówkowy. Koszt gotówkowy to wszystkie koszty operacyjne, które są w danej kopalni, a lokowane tylko w miedź. I od tego odejmujemy przychody z innych metali, w tym przypadku platyny, palladu, niklu i złota. Przychody z tych metali są wyższe niż koszty miedzi, więc koszty miedzi się niejako „niwelują". To świetna wiadomość. Tylko nieliczne projekty w świecie mają ujemny koszt gotówkowy.

I na koniec oczekiwania wobec nowego rządu polskiego, choć to... częściowo ten sam rząd. Sądzę jednak, że niektóre z priorytetów będą się zmieniały.

Chciałbym, żeby klimat wokół górnictwa, obrotu miedzią w Polsce, był racjonalny. Uważam, że powinniśmy usiąść raz jeszcze i przedyskutować wpływ nowego podatku na KGHM. Aktualny poziom fiskalizmu tworzy zbyt duże ryzyka dla właściwego działania KGHM w kraju. Liczę, że będziemy rozmawiać konstruktywnie o zmianach.

Opinie Ekonomiczne
Leszek Pacholski: Interesy ludzi nauki nie uwzględniają potrzeb polskiej gospodarki
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof A. Kowalczyk: Jak skrócić tydzień pracy w Polsce
Opinie Ekonomiczne
Stanisław Stasiura: Kanada – wybory w czasach wojny celnej
Opinie Ekonomiczne
Adam Roguski: Polscy milionerzy wolą luksusowe samochody i spa niż nieruchomości
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Opinie Ekonomiczne
Grzegorz W. Kołodko: Szeroki świat czy narodowy zaścianek?