Witold M. Orłowski: Nowy prezydent, nowy świat

Za kilka dni Donald Trump zostanie zaprzysiężony na 47. prezydenta USA. Czas zacząć myśleć o tym, jak najpotężniejszy człowiek świata może wpłynąć na globalną gospodarkę.

Publikacja: 16.01.2025 04:48

Witold M. Orłowski: Nowy prezydent, nowy świat

Foto: AFP

Przechodząc dwa dni temu obok ambasady Kanady, odetchnąłem z ulgą. Nad gmachem nadal powiewała flaga z liściem klonu, nie wydawało się też, by ktoś się szykował do wyprowadzki. To ważne, bo przecież gdyby Donald Trump rzeczywiście zmienił północnego sąsiada w 51. stan USA, ambasada byłaby zapewne niepotrzebna.

Do zmiany Kanady w stan raczej nie dojdzie (nie byłby to zresztą pierwszy taki plan: już w czasie amerykańskiej wojny o niepodległość zbuntowane kolonie proponowały, by dołączył do nich Quebec, a w roku 1930 amerykańska armia opracowała plan zajęcia Kanady w razie wojny z Imperium Brytyjskim). Ale to nie powinno nas uspokajać, bo choć USA pewnie nie wyślą żołnierzy na podbój sąsiada, to wydanie mu wojny handlowej nie jest wykluczone.

Ponad 200 lat temu ekonomia ustaliła, że handel międzynarodowy nie jest grą, w której po to, by jedna strona zyskiwała, druga musiała tracić. Magicznym słowem jest tu specjalizacja: jeśli każdy kraj wyspecjalizuje się w tym, co umie wytwarzać najlepiej, eksportując nadwyżki tej produkcji do innych krajów i importując od nich to, co z kolei one lepiej wytwarzają, wszystkie strony odniosą korzyść. Z czasem okazało się, że problem jest bardziej złożony. Wzajemne korzyści są pewne, ale tylko przy uczciwych warunkach współpracy. Saldo wymiany zależy od tego, czy kraj zadłuża się wobec zagranicy, czy też nie. W handlu międzynarodowym dochodzi nieraz do nieuczciwych praktyk (np. zaniżania cen po to, by zniszczyć konkurencję). A dodatkowo rosnąca specjalizacja powoduje, że miejsca pracy w kraju tracą ci, którzy pracowali w sektorach niekonkurencyjnych wobec zagranicy.

Kłopot z ekonomiczną teorią handlu jest taki, że jest ona nieco sprzeczna z intuicją ludzi. Przecież to oczywiste, że jak podniesiemy cła importowe, sprzedaż towarów z innych krajów spadnie, a z naszego wzrośnie, więc nasz kraj zyska. Logiczne? Niekoniecznie, bo przecież wtedy inne kraje podniosą cła na nasz eksport (taka wzajemna wojna celna, zapoczątkowana w roku 1930 przez USA, doprowadziła do spadku wartości globalnego handlu o 60 proc., pogrążając cały świat w gigantycznej recesji).

Z drugiej strony, choć wojna celna ogólnie prowadzi do strat, wiele zagrożonych zagraniczną konkurencją firm będzie lobbować za wzrostem ceł. Nie mówiąc już o ludziach, którzy przez tę konkurencję tracą pracę. Więc wygląda na to, że Donald Trump nie żartuje, grożąc partnerom handlowym wojnami celnymi.

Pierwsze w kolejce do ukarania są kraje o największym eksporcie do Stanów (Chiny, Meksyk i Kanada) i te o największej nadwyżce w wymianie handlowej z USA: Chiny (300 mld dol.) i Meksyk (150 mld dol.). Ale najwyraźniej solą w oku są też Niemcy (ponad 80 mld dol.), pewnie dlatego że zamożni Amerykanie wolą kupować ich samochody, a nie miejscowe.

Czy nowy prezydent naprawdę drastycznie podniesie cła na towary z Chin, Meksyku, Kanady i Unii Europejskiej (nie da się tego zrobić tylko wobec Niemiec)? Nie wiadomo, może tylko szantażuje partnerów, by wymusić inne korzyści dla USA (np. płacenie przez Chiny za kopiowanie amerykańskich wynalazków, ograniczenie przez Meksyk emigracji albo większe zakupy amerykańskiego gazu przez Europę).

Oby, bo jeśli jednak zacznie ogólnoświatową wojnę handlową, skutki naprawdę mogą być opłakane. Dla wszystkich, w tym również dla Stanów Zjednoczonych.

Przechodząc dwa dni temu obok ambasady Kanady, odetchnąłem z ulgą. Nad gmachem nadal powiewała flaga z liściem klonu, nie wydawało się też, by ktoś się szykował do wyprowadzki. To ważne, bo przecież gdyby Donald Trump rzeczywiście zmienił północnego sąsiada w 51. stan USA, ambasada byłaby zapewne niepotrzebna.

Do zmiany Kanady w stan raczej nie dojdzie (nie byłby to zresztą pierwszy taki plan: już w czasie amerykańskiej wojny o niepodległość zbuntowane kolonie proponowały, by dołączył do nich Quebec, a w roku 1930 amerykańska armia opracowała plan zajęcia Kanady w razie wojny z Imperium Brytyjskim). Ale to nie powinno nas uspokajać, bo choć USA pewnie nie wyślą żołnierzy na podbój sąsiada, to wydanie mu wojny handlowej nie jest wykluczone.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego