Cofnijmy się o 22 lata, gdy dobiegały końca rządy AWS. Na początku był optymizm i burza pomysłów na zmiany w gospodarce. Polska wstąpiła do NATO i rozpoczęła negocjacje w sprawie wejścia do Unii, przeprowadzono wielkie reformy: samorządową, emerytalną, służby zdrowia. Ale to, co na początku wydawało się iść świetnie, doprowadziło do sondażowej katastrofy. Zamiast zadowolenia – nieudolnie przeprowadzona reforma ochrony zdrowia rozwścieczyła większość Polaków. A ponieważ AWS był zlepkiem różnych partii, z liderami kalibru większego lub mniejszego, ale zawsze z ogromnymi ambicjami, w ostatnim okresie rządów rozpoczęła się szarpanina. Statek tonął, a im bardziej tonął, tym bardziej każdy starał się ratować na własną rękę. A jak? Najprościej, forsując w Sejmie kolejne ustawy z kolejnymi obietnicami wzrostu wydatków budżetowych.
Kiedy ówczesny minister finansów podliczył przed wyborami wszystko to, co przegłosował Sejm, wyszła mu prognoza deficytu budżetowego w wysokości 10 proc. PKB. Wybuchła panika, kurs złotego zanurkował, minister został odwołany, drastycznie spadło zaufanie do informacji podawanych przez rząd. W celu uspokojenia nastrojów premier Jerzy Buzek postanowił powołać niezależny zespół ekspertów, żeby ustalić, jaka jest rzeczywiście sytuacja budżetowa (tak się złożyło, że poprosił akurat mnie o pokierowanie tym zespołem, dlatego tak dobrze to pamiętam).
Z przygotowanego przez nasz zespół raportu wynikało, że sytuacja rzeczywiście jest zła (za co winę ponosiły nie tylko dorzucane bez opamiętania przez Sejm wydatki, ale także błędy popełnione przez rząd przy konstrukcji budżetu). Zła, ale nie aż tak dramatyczna, jak powszechnie sądzono. Część decyzji Sejmu udało się odwrócić przez weta prezydenta (o które poprosił, w imieniu rządu, sam premier). Deficyt rzeczywiście wzrósł, ale tylko do 5 proc. PKB, a po kilku latach udało się go sprowadzić do akceptowalnego poziomu. Słowem, dziura w finansach publicznych była, ale tragedii udało się uniknąć.
Jak jednak napisał niejaki Karol Marks (filozof niezbyt dziś popularny, ale trzeba przyznać, że pisarz błyskotliwy), „historia lubi się powtarzać, najpierw jako tragedia, a potem jako farsa”.
No i mamy dziś farsę. Obawiając się porażki, obecnie rządzący też rozpoczęli przed wyborami wydatkową orgię, gwałtownie zwiększając deficyt i dług publiczny. Ale tym razem przynajmniej nie zawiodło ich poczucie humoru. Zamiast ministra alarmującego ponuro o krojącym się wielkim deficycie mieliśmy tuż przed wyborami żartobliwe deklaracje premiera, że „finanse są w znakomitym stanie”. Ze strony Ministerstwa Finansów mieliśmy istną eksplozję purnonsensowego humoru w postaci informacji, że budżet ma nadwyżki (komunikat o tym, że w rzeczywistości jest ogromny deficyt, ukazał się dopiero kilka dni po wyborach).