Paweł Wojciechowski: Gospodarka 500+

Gdy nikt nie ma już wątpliwości, że stawką wyborów jest przyszłość liberalnej demokracji w Polsce, to zupełnie umyka nam, że chodzi również o model rozwoju gospodarczego. Tymczasem ocena przedstawianych propozycji programowych z punktu widzenia kryterium kosztów dla budżetu nie daje odpowiedzi na elementarne pytania. Choćby o to, kiedy i jak szybko uda się pokonać inflację.

Publikacja: 22.09.2023 03:00

Paweł Wojciechowski: Gospodarka 500+

Foto: Bloomberg

Nowe rządowe otwarcie będzie niezwykle trudne. Polska znalazła się w stagflacji. Aby się z niej wydobyć, potrzebne są jak najszybsze uruchomienie inwestycji i wzrost wydajności pracy. Dlatego ważniejsze niż proste kryterium: „o ile wzrośnie deficyt”, czy nawet „o ile wzrośnie dług”, jest to, czy program gospodarczy daje szansę na wyjście z tej sytuacji poprzez uruchomienie czynników podażowych.

Przypomnę tutaj badanie, które przeprowadzono we wrześniu wśród zarządzających aktywami Bank of America. Pytanie brzmiało: w jaki sposób rządy G7 rozwiążą problem wysokiego zadłużenia oraz wysokich deficytów rządowych? 30 proc. ankietowanych odpowiedziało, że zostanie to dokonane poprzez mechanizm inflacji, 23 proc. – że dzięki dalszemu wzrostowi podatków. Kolejne 14 proc. respondentów uważało, że wykorzystany zostanie wzrost gospodarczy, i zaledwie 13 proc. zakładało, że ten cel będzie osiągnięty w wyniku cięć wydatków budżetowych. Warto przy tym zwrócić uwagę na to, że zaledwie 14 proc. badanych ufa, iż rządy będą umiały zrealizować politykę wychodzenia z długu bez cięcia wydatków czy podnoszenia podatków.

Trudno spekulować, jakie byłyby opinie, gdyby takie pytanie zadano w Polsce, ale intuicja podpowiada, że oceny działań przyszłego gabinetu byłyby podobne. Jednak nieco głębsza analiza programów partyjnych daje pewne wskazówki, które programy są bardziej lub mniej rozwojowe.

Jeśli władzę utrzyma PiS, to należy się spodziewać kontynuacji obecnej polityki, którą nazwać można „Gospodarką 500+”. Czyli rozwój na glinianych nogach, oparty na wysokiej konsumpcji i niskiej stopie inwestycji, której towarzyszy uciążliwa inflacja. Rząd będzie nadal jedną ręką „dawać” kolejne transfery, a drugą „zabierać” część dochodu w postaci „podatku inflacyjnego”.

Z kolei gdy ster rządów przejmie dzisiejsza opozycja demokratyczna, to pojawi się polityka zwiększająca inwestycje, do czego przyczyni się pozyskanie środków unijnych, zwłaszcza tych z KPO, poprawa wiarygodności i klimatu inwestycyjnego. Problemem może być jednak „uzłośliwianie” polityki pieniężnej. Kadencja prezesa i przychylnych jemu członków Rady Polityki Pieniężnej upływa wszak dopiero po zakończeniu przyszłej kadencji Sejmu.

Dlatego decyzje RPP mogą nie sprzyjać prowadzonej przez nowy rząd polityce gospodarczej. Np. przy kontynuacji ekspansywnej polityki fiskalnej dalszą obniżką stóp procentowych można jeszcze mocniej napędzić inflację. Bank może też zwiększyć presję fiskalną na rząd, wyprzedając wcześniej zakupione papiery skarbowe. Najmniej dolegliwy dla rządu byłby powrót do podwyżek stóp procentowych; nawet przytłumienie popytu na kredyty będzie mniej bolesne, jeśli zostaną szybko uruchomione środki unijne przeznaczone na inwestycje.

Nie chodzi już o to, aby następował dowolny wzrost wydatków na inwestycje, na kolejne przeskalowane „białe słonie”. Potrzebne są nakłady skierowane na modernizację, które przyniosą wzrost wydajności pracy. Dlatego konieczne jest odpolitycznienie gospodarki, wyrównanie pola gry między podmiotami prywatnymi a tymi kontrolowanymi przez Skarb Państwa. Inwestycje publiczne powinny stymulować prywatne, a nie je wypierać.

Trudno dziś oddzielić politykę od gospodarki, zwłaszcza że od powrotu do praworządności zależy tak wiele. Naprawdę nie ma cienia przesady w stwierdzeniu, że za kilka tygodni dokonamy wyboru, który zadecyduje o tym, czy uda się przywrócić wiarygodność gospodarczą, raz jeszcze znaleźć się na ścieżce zrównoważonego rozwoju.

Nowe rządowe otwarcie będzie niezwykle trudne. Polska znalazła się w stagflacji. Aby się z niej wydobyć, potrzebne są jak najszybsze uruchomienie inwestycji i wzrost wydajności pracy. Dlatego ważniejsze niż proste kryterium: „o ile wzrośnie deficyt”, czy nawet „o ile wzrośnie dług”, jest to, czy program gospodarczy daje szansę na wyjście z tej sytuacji poprzez uruchomienie czynników podażowych.

Przypomnę tutaj badanie, które przeprowadzono we wrześniu wśród zarządzających aktywami Bank of America. Pytanie brzmiało: w jaki sposób rządy G7 rozwiążą problem wysokiego zadłużenia oraz wysokich deficytów rządowych? 30 proc. ankietowanych odpowiedziało, że zostanie to dokonane poprzez mechanizm inflacji, 23 proc. – że dzięki dalszemu wzrostowi podatków. Kolejne 14 proc. respondentów uważało, że wykorzystany zostanie wzrost gospodarczy, i zaledwie 13 proc. zakładało, że ten cel będzie osiągnięty w wyniku cięć wydatków budżetowych. Warto przy tym zwrócić uwagę na to, że zaledwie 14 proc. badanych ufa, iż rządy będą umiały zrealizować politykę wychodzenia z długu bez cięcia wydatków czy podnoszenia podatków.

Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację