Dawno, dawno temu, ale nie za górami i za lasami, tylko w samym centrum stolicy PRL, mieściła się Państwowa Komisja Cen, której urzędnicy w pocie czoła wyznaczali jednakowe ceny cukru, boczku, mąki, telewizorów i rowerów we wszystkich sklepach kraju. Słowem, usiłowali zastąpić wolny rynek. Wiara w moc gospodarki planowej i możliwości sterowania rynkiem zza biurka były wielkie. Z wiadomym skutkiem: najpierw kartki na cukier, potem na mięso, masło, wódkę czy buty, a potem już totalne bankructwo. Realny socjalizm okazał się ślepą uliczką.
Mimo to jego duch nadal unosi się nad naszą częścią Europy i od czasu do czasu daje o sobie znać, gdy ręka polityka usiłuje zastąpić niewidzialną rękę rynku. Tak oto ekipa Viktora Orbána przed wyborami nad Dunajem zamroziła rosnące po pandemii ceny paliw i żywności. Z wiadomym skutkiem: benzyny zabrakło, a w spożywczych wprowadzono ograniczenia ilości towaru kupowanego przez jednego klienta. U nas w roku wyborczym rząd zamroził ceny energii elektrycznej i gazu. Ba, niedawno przypomniał o tym, tnąc wstecznie stawki na prąd o 5 proc. Jeszcze nie wiadomo, dokąd nas to zaprowadzi.
Czytaj więcej
Nawet kilkanaście procent podrożały w sześć miesięcy nowe mieszkania, bo popyt eksplodował, ale oferta lokali się skurczyła. Do rozchwiania rynku przyczynił się „Bezpieczny kredyt 2 proc.”.
Wiadomo już natomiast, jakie skutki ma wprowadzony w roku wyborczym „Bezpieczny kredyt 2 proc.” na mieszkania. W intencji rządu miał zwiększyć obywatelom dostęp do własnego mieszkania, mocno oddalający się z powodu inflacji i dokuczliwych dla kredytobiorców wyższych stóp procentowych. Przy obecnej 10-proc. inflacji kredyt na 2 proc. to prezent, z którego grzech nie skorzystać. Po kasę ruszyły więc tłumy. W efekcie, przy ograniczonej – ba, nawet spadającej – podaży mieszkań, ceny wystrzeliły nawet o kilkanaście procent w pół roku i biją rekordy, jeszcze bardziej oddalając młodych ludzi od własnego „m”.
Nie trzeba wielkiej przenikliwości, by przewidzieć, jak bardzo ten program rozreguluje rynek. Bank może przyznać kredyt w tydzień, góra miesiąc, ale deweloper tak szybko budowy nowego osiedla nie przygotuje. Mieszkanie to nie koszulki, które od ręki można w dowolnej liczbie zamówić w dalekiej Azji, ani tania chińska elektronika, którą da się sprowadzić w kilka tygodni, gdy popyt wystrzeli. „Cykl produkcyjny” mieszkań jest dużo dłuższy – od decyzji o budowie do oddania kluczy mija około pięciu lat. A i to tylko wtedy, gdy deweloper ma już grunt, a miejscowi urzędnicy nie rzucają mu kłód pod nogi.