Krzysztof A. Kowalczyk: Kredyt na 2 proc. przepisem na rekordy cen mieszkań

Ekonomiści ostrzegali, że „Bezpieczny kredyt 2 proc.” doprowadzi do eksplozji cen oddalającej wizję własnego mieszkania dla młodych Polaków. Ale politycy z rządu Zjednoczonej Prawicy wiedzieli lepiej.

Publikacja: 04.09.2023 03:00

Krzysztof A. Kowalczyk: Kredyt na 2 proc. przepisem na rekordy cen mieszkań

Foto: Damian Lugowski/shutterstock

Dawno, dawno temu, ale nie za górami i za lasami, tylko w samym centrum stolicy PRL, mieściła się Państwowa Komisja Cen, której urzędnicy w pocie czoła wyznaczali jednakowe ceny cukru, boczku, mąki, telewizorów i rowerów we wszystkich sklepach kraju. Słowem, usiłowali zastąpić wolny rynek. Wiara w moc gospodarki planowej i możliwości sterowania rynkiem zza biurka były wielkie. Z wiadomym skutkiem: najpierw kartki na cukier, potem na mięso, masło, wódkę czy buty, a potem już totalne bankructwo. Realny socjalizm okazał się ślepą uliczką.

Mimo to jego duch nadal unosi się nad naszą częścią Europy i od czasu do czasu daje o sobie znać, gdy ręka polityka usiłuje zastąpić niewidzialną rękę rynku. Tak oto ekipa Viktora Orbána przed wyborami nad Dunajem zamroziła rosnące po pandemii ceny paliw i żywności. Z wiadomym skutkiem: benzyny zabrakło, a w spożywczych wprowadzono ograniczenia ilości towaru kupowanego przez jednego klienta. U nas w roku wyborczym rząd zamroził ceny energii elektrycznej i gazu. Ba, niedawno przypomniał o tym, tnąc wstecznie stawki na prąd o 5 proc. Jeszcze nie wiadomo, dokąd nas to zaprowadzi.

Czytaj więcej

Rządowy kredyt 2% nakręca ceny mieszkań do rekordowych poziomów

Wiadomo już natomiast, jakie skutki ma wprowadzony w roku wyborczym „Bezpieczny kredyt 2 proc.” na mieszkania. W intencji rządu miał zwiększyć obywatelom dostęp do własnego mieszkania, mocno oddalający się z powodu inflacji i dokuczliwych dla kredytobiorców wyższych stóp procentowych. Przy obecnej 10-proc. inflacji kredyt na 2 proc. to prezent, z którego grzech nie skorzystać. Po kasę ruszyły więc tłumy. W efekcie, przy ograniczonej – ba, nawet spadającej – podaży mieszkań, ceny wystrzeliły nawet o kilkanaście procent w pół roku i biją rekordy, jeszcze bardziej oddalając młodych ludzi od własnego „m”.

Nie trzeba wielkiej przenikliwości, by przewidzieć, jak bardzo ten program rozreguluje rynek. Bank może przyznać kredyt w tydzień, góra miesiąc, ale deweloper tak szybko budowy nowego osiedla nie przygotuje. Mieszkanie to nie koszulki, które od ręki można w dowolnej liczbie zamówić w dalekiej Azji, ani tania chińska elektronika, którą da się sprowadzić w kilka tygodni, gdy popyt wystrzeli. „Cykl produkcyjny” mieszkań jest dużo dłuższy – od decyzji o budowie do oddania kluczy mija około pięciu lat. A i to tylko wtedy, gdy deweloper ma już grunt, a miejscowi urzędnicy nie rzucają mu kłód pod nogi.

Ekonomiści biorący udział w panelu „Rzeczpospolitej” dość zgodnie ostrzegali, że wszelkie dotychczasowe programy wzmacniające popyt na mieszkania przyczyniały się tylko do zwyżki cen nieruchomości. „Bezpieczny kredyt 2 proc.” nie jest tu wyjątkiem. Dlatego zamiast zwiększać popyt na mieszkania, należy – ich zdaniem – zwiększać podaż tanich lokali na wynajem.

I taki program już był. Pamiętają państwo „Mieszkanie+”? Bo władza woli o nim zapomnieć. Wprowadzała go tak nieudolnie, że musiała się wycofać. Wspierała budowę mieszkań tam, gdzie rządzą partyjni koledzy, a nie w wielkich miastach, gdzie ludzie się przenoszą, bo biznes się rozwija i przybywa miejsc pracy.

Ręczne majstrowanie przy rynku nie może się skończyć sukcesem. Zwłaszcza wtedy, gdy głównym motywatorem są bliskie wybory. To zadziwiające, że choć gospodarka planowa i realny socjalizm upadły z górą trzy dekady temu, ich duch do dziś unosi się po rządowych i partyjnych gabinetach naszego regionu.

Rządowy kredyt nakręca rekordy cenowe mieszkań >A13

Dawno, dawno temu, ale nie za górami i za lasami, tylko w samym centrum stolicy PRL, mieściła się Państwowa Komisja Cen, której urzędnicy w pocie czoła wyznaczali jednakowe ceny cukru, boczku, mąki, telewizorów i rowerów we wszystkich sklepach kraju. Słowem, usiłowali zastąpić wolny rynek. Wiara w moc gospodarki planowej i możliwości sterowania rynkiem zza biurka były wielkie. Z wiadomym skutkiem: najpierw kartki na cukier, potem na mięso, masło, wódkę czy buty, a potem już totalne bankructwo. Realny socjalizm okazał się ślepą uliczką.

Pozostało 84% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację