Wynika ona z dodatkowych kosztów finansowych związanych z decyzją o przesunięciu niektórych wydatków publicznych do podległych mu instytucji: Banku Gospodarstwa Krajowego (BGK) i Polskiego Funduszu Rozwoju (PFR).
Zarzut niegospodarności nie wiąże się z rozstrzyganiem celowości ponoszenia tych wydatków ani nawet przestrzegania reguł wydatkowych przez dysponentów. Dotyczy on decyzji szefa rządu o lokowaniu ich poza budżetem. Wyrządzanie szkody polega na tym, że premier, przesuwając programy wydatkowe rządu do BGK i PFR, decydował o znacząco wyższym koszcie ich finansowania. A więc swoimi decyzjami, w sposób często bezzasadny, zwiększył koszt obsługi długu publicznego.
Posługując się różnicami w rentownościach instrumentów dłużnych emitowanych przez Ministerstwo Finansów a tymi o podobnych parametrach, wprowadzanymi do obiegu przez BGK i PFR, obliczyłem, że przy skali 400 mld zł wypchniętych wydatków poza budżet dodatkowy koszt wynosi – bagatela – 3,5 mld zł. I to tylko do końca 2023 r.! Dokładniejszą kalkulację przedstawił Instytut Finansów Publicznych, który oszacował, że w okresie zapadalności obligacji wyemitowanych przez BGK/PFR trzeba będzie dodatkowo zapłacić 12,2 mld zł.
Paweł Borys, szef PFR, kwestionuje te wyliczenia. W odpowiedzi na jeden z moich tekstów „Rządowa chwilówka”, który ukazał się na łamach „Rzeczpospolitej”, napisał na Twitterze: „Oprocentowanie obligacji BGK/PFR jest wyższe od skarbowych papierów wartościowych (SPW), ale różnica to podatek bankowy, który trafia do budżetu. Innymi słowy, dla finansów publicznych to neutralne”.
Trudno zgodzić się z tą tezą, ponieważ tylko połowa nabywców obligacji płaciła podatek bankowy, a ponadto nawet po zwolnieniu obligacji PFR/BGK z tej daniny nadal utrzymuje się spread między papierami BGK/PFR a skarbowymi papierami wartościowym. Nawet jeśli uwzględnimy argument o tym, że część pieniędzy „wraca z powrotem ” do budżetu w formie podatku, to i tak dodatkowy koszt wypchnięcia wydatków do funduszy pozabudżetowych wyniesie kilka miliardów złotych.