Kabel wydaje się być sprawą prostą, ma przewodzić i kopać nieostrożnych. W sumie niewielu z nas zdaje sobie sprawę, że w naszym systemie elektroenergetycznym sieci służą do wysyłania prądu tylko w jedną stronę: od wielkiej elektrowni do mniejszych i większych odbiorców. W systemie, w którym to tysiące małych instalacji wysyłają wyprodukowany prąd do sieci, która dostarcza go owym „mniejszym i większym”, należałoby kable wymienić.

Co z tego, że inwestor chciałby zbudować, a czasem już nawet buduje, farmę fotowoltaiczną lub wiatrową, jeżeli nie jest w stanie sprzedać wyprodukowanej przez nią energii elektrycznej i wprowadzić ją do sieci. To może wydłużyć polską transformację energetyczną. Oczekiwanie na wymianę kabli może potrwać nawet nie ćwierć wieku, lecz całe stulecie.

Stopień uwagi, jaką przywiązują do sprawy decydenci każdego szczebla, najlepiej ilustrują wydatki na infrastrukturę operatorów systemu przesyłowego i dystrybucyjnego. W 2022 r. udało im się wydać wspólnymi siłami 9 mld zł na modernizację sieci. Kwota astronomiczna, może robić wrażenie. Tyle że w 2020 r. – przed wojną i inflacją – według oficjalnych statystyk było to prawie 8,7 mld zł. Wzrost wartości inwestycji – wskaźnik wagi, jaką przywiązujemy do sprawy – jest więc śladowy.

Mamy to, co potrzebne, by ruszać z transformacją: prosumentów indywidualnych (którym akurat przyłączenia odmówić nie można, ale ich kilka paneli na dachu nie wstrząsa polskim miksem energetycznym) i biznes, który może by i inwestował, ale po co, skoro na nowe kable będzie czekać w nieskończoność.

Czytaj więcej

Operatorzy kontra OZE. Gwałtownie rośnie liczba odmów przyłączeń instalacji prosumentów