Podobno każdy kryzys staje się szansą na przyspieszenie rozwoju, szukanie przełomowych rozwiązań. Wydawało się, że turbokryzys, do którego dokłada swoje ogólnoświatowa pandemia, szalejąca inflacja czy szybujące wysoko ceny energii i paliw, będzie taką okazją po wielokroć. Do czasu. Konkretnie do czasu, aż samorządowcy zaczęli dostawać niebotyczne rachunki za prąd. I gremialnie doszli do wniosku – co pokazują opisywane dziś przez nas dane – że zamiast inwestować w autobusy elektryczne, które w ostatnich latach systematycznie zastępowały w miejskich taborach pojazdy z silnikami spalinowymi, lepiej znowu kupować diesle. A że trują? Trudno, przecież nie tak bardzo, jak ci wszyscy mieszkańcy polskich miast i miasteczek, którzy posłuchają sugestii pewnego polityka i będą w piecach „palić wszystkim, no, poza oczywiście oponami”.
Czytaj więcej
Zamrożenie cen energii nie wystarczy dla wyhamowania rosnących kosztów w miejskim transporcie. Samorządy i przewoźnicy muszą szukać dodatkowych wpływów oraz sposobów na oszczędności
Rozumiem dramatyczną sytuację wielu samorządów. Ich finanse od lat koroduje nieprzyjazna polityka rządu, prowadząca do zmniejszania wpływów z podatków, rekompensowanego w najlepszym razie rozdawanymi wedle uznania dotacjami. Kiedy miejska kasa świeci pustkami, najprostszą decyzją jest kupno tańszego, także w eksploatacji, autobusu napędzanego sprawdzonym dieslem. Tylko co się stanie, kiedy litr oleju napędowego będzie kosztował 10 zł? Albo więcej? Jeszcze niedawno nikomu nie śniły się przecież dzisiejsze ceny prądu.
Dlaczego więcej miast nie idzie drogą np. Zielonej Góry, której władze kupują kolejne e-busy, a na energetyczne rachunki grozy odpowiadają planem inwestycji w fotowoltaikę, która ma zasilać tabor w energię? Dlaczego kryzys nie prowadzi do przyspieszania niepopularnych dziś, ale koniecznych zmian? Na przykład do tworzenia stref czystego transportu i wyprowadzania z centrów miast prywatnych samochodów, co mogłoby zwiększyć popularność komunikacji publicznej i pomóc w sfinansowaniu jej przemian.
Często krytykujemy rządzących za brak strategicznej wizji czy perspektywy przekraczającej choćby najbliższe wybory. Okazuje się, że to samo można zarzucić wielu samorządowcom. Przynajmniej w kwestii polityki transportowej.