Cztery tygodnie temu pisałem w tym miejscu, że Rada Polityki Pieniężnej jest w zasadzie niepotrzebna. Nie spodziewałem się jednak, że aż tak szybko jej członkowie zrobią tak wiele dla potwierdzenia przenikliwości mojej tezy (na Twitterze wstawiłbym tu uśmiechniętą emotkę puszczającą oko).
Po tym, co się w Radzie dzieje, jej powagi i autorytetu nie da się już przywrócić. Tak samo jak Trybunału Konstytucyjnego. Nawet wówczas, gdy zrealizowana zostanie doktryna Donalda Tuska: „wszyscy won”. A nawet szczególnie wówczas. Co sądzę o członkach RPP powołanych przez PiS, można łatwo wywieść z moich dyskusji z niektórymi z nich w czasach, gdy PO nie miała jeszcze z kim przegrać wyborów. Ale wzięli oni sobie do serca radę skierowaną onegdaj do nas przez byłego prezydenta Francji Jacques’a Chiraca i „nie zmarnowali okazji, żeby siedzieć cicho”.
Teraz Senat nie zmarnował okazji, żeby wysłać do RPP wojowników (o, przepraszam – wojowniczkę i wojowników), którzy siedzieć cicho nie zamierzają. Z jednej strony ich rozumiem. Gdy Rada robi bzdury, trzeba jakoś zamanifestować swój sprzeciw, a nie ma do tego innych instrumentów niż prasa i telewizja. Reakcja reprezentantów drugiej strony była oczywiście łatwa do przewidzenia. Nie przewidywałem tylko, że postanowią zaprząc do swojego bojowego rydwanu nawet prokuraturę. Nie napiszę „swoją” prokuraturę, bo od czasu, gdy to Jarosław Kaczyński pojechał w Aleje Ujazdowskie, zamiast wezwać Zbigniewa Ziobrę na Nowogrodzką (nie wiem, czy państwo jeszcze pamiętacie ten szczegół), mam wrażenie, że prokuratura przestała być taka całkiem „nasza”. Tak czy inaczej pomysł, żeby to ona się zajęła wypowiedziami „opozycyjnych” członków RPP, świetnie ilustruje stan emocjonalny ich „prorządowych” oponentów.
Mieliśmy już sytuacje, w których prezydent był z „innej bajki” niż Sejm i Senat – za czasów „cohabitation” AWS i Aleksandra Kwaśniewskiego oraz PO i Lecha Kaczyńskiego. Ale spory powołanych przez nich członków RPP z pozostałymi nie wyglądały tak jak obecnie, gdy z tej „innej bajki” jest Senat. To oczywiście konsekwencja nasilającej się wojny totalnej – o wszystko. Ale ta wojna uzasadnia tezę, że w celu jej przerwania – bo przecież ewentualna wygrana opozycji w następnych wyborach tej wojny sama z siebie bynajmniej nie zakończy – trzeba zmienić wszystko. Przy czym nie chodzi o to, by zmienić skład RPP, tylko o to, by ją zlikwidować. Gorzej nie będzie na pewno.
Autor jest adwokatem, profesorem Uczelni Łazarskiego i szefem rady WEI