Bohdan Wyżnikiewicz: Igranie wskaźnikami inflacji

Wysoka inflacja budzi zrozumiałe emocje. W obiegu publicznym pojawiają się liczne komentarze, z których wiele niekoniecznie jest w zgodzie z wiedzą ekonomiczną.

Publikacja: 26.05.2022 21:00

Bohdan Wyżnikiewicz: Igranie wskaźnikami inflacji

Foto: Adobe Stock

Manipulowanie statystyką inflacji jest często narzędziem walki politycznej. Ostatnio czołowi politycy Platformy Obywatelskiej lansują pojęcie „prawdziwej” inflacji, określając jej poziom na ponad 20 proc. i definiując ją jako „to, co widać w sklepach”.

W mediach społecznościowych pojawiło się zestawienie 12 podanych przez GUS wybranych wskaźników zmiany cen różnych artykułów w marcu o wartościach z przedziału od +61,3 proc. do +7,7 proc. w skali roku. Puentą zestawienia było pytanie: „i to ma być 11 proc.?”. Bez trudu można znaleźć listę wybranych dóbr i usług, których cena spadła lub zmieniła się znacznie poniżej 11 proc., i zadać takie samo pytanie.

Efekt cappuccino

Domyślam się, że twórcy pojęcia „prawdziwej” inflacji posługują się badaniem tzw. postrzeganej inflacji, co jest trudnym przedsięwzięciem i, o ile mi wiadomo, nieprowadzonym w Polsce. Dawno już zostało stwierdzone, że ludziom wydaje się, że inflacja jest wyższa, niż jest to podawane w oficjalnych statystykach. Kwestia ta była szczegółowo badana m.in. przy wprowadzaniu wspólnej waluty europejskiej.

We Włoszech w 2002 roku po wprowadzeniu euro postrzeganie miesięcznej inflacji rok do roku było o około 2 pkt proc. wyższe od inflacji podawanej przez urząd statystyczny, podczas gdy w poprzednich siedmiu latach rozbieżność ta była rzędu 0,2–0,3 pkt proc. Popularna nazwa tego zjawiska to „efekt cappuccino”, czyli uogólnianie na wszystkie wydatki zmiany cen najczęściej kupowanych tanich produktów. Nie bierze się pod uwagę zmian cen artykułów droższych i rzadziej kupowanych, takich jak meble czy sprzęt AGD.

Europejski Bank Centralny regularnie bada taką rozbieżność w strefie euro. W kwietniu 2008 roku przy inflacji 3,3 proc. jej postrzeganie było na poziomie 12,8 proc., przy zmianie cen o -0,6 proc. (deflacja – red.) – aż 4,8, proc. W badaniu z lipca 2021 roku odnotowano 6,9 proc., wobec 2,2 proc. Analiza danych historycznych strefy euro pokazuje, że postrzeganie poziomu inflacji zwiększa się wraz z nawet jej niewielkimi zwyżkami.

Jak mierzyć inflację postrzeganą

Mierzenie postrzeganej inflacji w gospodarstwach domowych polega na tzw. jakościowym badaniu ankietowym, w którym osoby są pytane o odczuwaną zmianę cen, czyli czy obniżyły się, nie zmieniły się, zwiększyły się niewiele, znacząco czy bardzo wzrosły. Do oszacowania postrzeganej inflacji niezbędny jest długi szereg czasowy z odpowiednio przetworzonymi wynikami badań ankietowych. Wartość postrzeganej inflacji zawsze będzie trudno weryfikowalnym szacunkiem.

W Polsce przez długie lata odzwyczailiśmy się od wysokiej inflacji. W okresie 2013–2020 średnioroczna inflacja wyniosła 1,1 proc., przy deflacji w latach 2015 i 2016. Aktualnie miesięczne wskaźniki inflacji przekraczają roczne „normy” wzrostu inflacji z poprzedniej dekady.

Taka zmiana okazała się szokiem dla konsumentów, sytuacją znaną tylko osobom pamiętającym pierwsze lata przełomu i transformacji systemowej sprzed 30 lat. Szok inflacyjny pojawił się dla wielu z zaskoczenia, ponieważ z odpowiedzialnego za poziom inflacji banku centralnego oraz z resortu finansów nieomal do ostatniej chwili przed eksplozją inflacji wychodziły uspokajające sygnały. Dotyczy to m.in. wielu kredytobiorców, którzy przez wzrost stóp oprocentowania kredytów obecnie wpadają w kłopoty finansowe.

W połowie 2021 roku, przy inflacji na poziomie 4–5 proc., słyszało się liczne głosy twierdzące, że GUS zaniża inflację. Najczęstszym argumentem, na jaki się powoływano, były wspomniane wcześniej efekty zjawiska postrzeganej inflacji. Przy coraz wyższych wskaźnikach inflacji głosy o jej niedoszacowaniu praktycznie umilkły, aż do lansowania „prawdziwej” inflacji.

Ceny rosną, co z płacami?

Inflacja stała się pierwszoplanowym tematem w mediach, internecie oraz wielu dyskusjach publicznych i prywatnych. Z kół rządowych płyną głosy przepełnione urzędowym optymizmem, przyjmującym nieraz postać nieudolnej propagandy sukcesu.

Wina zrzucana jest na Putina i Unię Europejską, a efekty negatywne miałyby kompensować wysokie zwyżki wynagrodzeń obserwowane w sektorze przedsiębiorstw obejmującym tylko około jednej trzeciej pracujących. Pomija się los pracowników sfery budżetowej, mikroprzedsiębiorstw i emerytów. Tarcze antyinflacyjne przynoszą znikome efekty i są uważane za kolejny czynnik wzrostu inflacji.

Walka polityczna nakręca oczekiwania inflacyjne

Gdyby lansowanie wskaźników „prawdziwej” inflacji było tylko narzędziem walki politycznej, nie powstałby ten tekst. W działaniu takim widzę przede wszystkim nieodpowiedzialne rozbudzanie oczekiwań inflacyjnych, które – jak mówi teoria ekonomii – stanowią czynnik rozkręcania spirali płacowo-cenowej.

Autor jest prezesem Instytutu Prognoz i Analiz Gospodarczych i byłym prezesem GUS.

Manipulowanie statystyką inflacji jest często narzędziem walki politycznej. Ostatnio czołowi politycy Platformy Obywatelskiej lansują pojęcie „prawdziwej” inflacji, określając jej poziom na ponad 20 proc. i definiując ją jako „to, co widać w sklepach”.

W mediach społecznościowych pojawiło się zestawienie 12 podanych przez GUS wybranych wskaźników zmiany cen różnych artykułów w marcu o wartościach z przedziału od +61,3 proc. do +7,7 proc. w skali roku. Puentą zestawienia było pytanie: „i to ma być 11 proc.?”. Bez trudu można znaleźć listę wybranych dóbr i usług, których cena spadła lub zmieniła się znacznie poniżej 11 proc., i zadać takie samo pytanie.

Pozostało 85% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację