Adam Glapiński sprawia wrażenie człowieka, który nie widzi życia poza fotelem prezesa NBP. Świadczy o tym jego olbrzymia determinacja: potrafi znieść bardzo wiele i powiedzieć prawie wszystko, byle pozostać na stanowisku. Pod tym względem może się z nim mierzyć właściwie tylko premier, tyle że przy wyraźnie niższym wieku i kilkukrotnie niższym koszcie dla podatnika.
Być może jednak jest to wrażenie błędne. Warto dlatego rozważyć hipotezę, że to Prawu i Sprawiedliwości bardziej zależy na pozostaniu Adama Glapińskiego na drugą kadencję niż jemu samemu. Wymaga to oczywiście przyjęcia założenia, że zgodnie z podręcznikami z podstaw ekonomii, na które bardzo chętnie się prezes powołuje, jest on osobą racjonalną: zdaje sobie sprawę z tego, jak trudna jest obecna sytuacja gospodarcza i że w przyszłości będzie ona jeszcze trudniejsza.
Rezygnujemy też z założenia, że determinacja prezesa może wynikać z chęci naprawy błędów z pierwszej kadencji, ponieważ wymagałoby to przyznania się do ich popełnienia. Poza tym, gdyby zależało mu na odbudowie reputacji, to zacząłby od przygotowywania się do konferencji prasowych, które w jego wykonaniu są nadal, a nawet coraz bardziej, spektaklami kompromitującymi ideę i dobrą praktykę bankowości centralnej.
Przed kluczowymi głosowaniami w sprawie drugiej kadencji prezes zachowywał się i nadal się zachowuje jak monopolista nie tylko w pełni przekonany, że nie pojawi się żaden inny konkurent, ale którego właściwie należy przekonywać, żeby zechciał pozostać na stanowisku. Inaczej mówiąc, odczytuje on, że we własnym obozie politycznym popyt na niego jest prawie nieelastyczny.
Sześć przymiotów prezesa
Jest wiele powodów, dla których Adam Glapiński jest w obecnej roli tak cenny (chociaż prawdopodobnie nie bezcenny) dla PiS i dla całego obozu władzy, mimo że za swoje dokonania jest tak słabo i coraz słabiej oceniany przez większość ekonomistów.