Maciej Stańczuk: O fałszywych przyjaciołach ludu

Zamiast bronić „uciśnionych” kredytobiorców i szczuć przeciwko rynkowi, lepiej tłumaczyć im, dlaczego oprocentowanie kredytów w warunkach inflacji musi rosnąć.

Publikacja: 24.03.2022 21:00

Maciej Stańczuk: O fałszywych przyjaciołach ludu

Foto: Adobestock

Z dużym zaniepokojeniem obserwuję ostatnio pewien sposób myślenia o inflacji i związanych z nią podwyżek stóp procentowych, w szczególności wśród pokolenia, które nie pamięta hiperinflacji czasów upadku komunizmu i teraz pierwszy raz w życiu widzi na własne oczy nadmierny wzrost cen.

Trauma inflacji

W niektórych krajach strach przed wzrostem cen jest niemalże częścią społecznego DNA. Niemcy pamiętają, że hiperinflacja w Republice Weimarskiej w 1923 r. (kurs dolara USA sięgnął 4 bln marek) wykreowała grunt pod powstanie bardzo wpływowych ruchów politycznych, jak NSDAP, która dekadę później zupełnie legalnie i demokratycznie doszła do władzy. Dlatego do dzisiaj Niemcy mają bardzo negatywne skojarzenia z każdym niekontrolowanym wzrostem cen i w tej sprawie panuje u nich polityczny konsensus dotyczący konieczności utrzymania zarówno silnej waluty, jak i niskiej inflacji.

W Polsce jakoś w naszej zbiorowej świadomości nie zapisała się negatywnie hiperinflacja epoki upadku komunizmu i początków transformacji systemowej na przełomie 1989 i 1990 r. Dlatego przeraża mnie bardzo ostatnio popularny sposób myślenia wielu osób zabierających głos w debacie publicznej, w szczególności wśród młodych komentatorów życia gospodarczego, jak np. teksty A. Popiołek w „Gazecie Wyborczej”. Ludzie ci bardzo sugestywnie opisują problemy życiowe osób, którzy zaciągali kredyty hipoteczne na kupno mieszkań w czasie ultraniskich stóp procentowych, ale kompletnie pomijają wyjaśnienia, dlaczego tak się dzieje i z czego to wynika.

To, że skupiamy się na opisie cierpień i ciężkim losie kredytobiorców, bynajmniej im nie pomaga, pomożemy im efektywniej, jeśli media będą wyjaśniać swoim czytelnikom szerszy kontekst podwyżek rat kredytów. Zamiast walczyć z objawami choroby (rosnące stopy), lepiej skupić się i wyjaśniać opinii publicznej jej przyczyny. Wtedy bowiem kredytobiorcy może większą wagę przywiązywaliby do racjonalności w podejmowaniu decyzji istotnych dla nich na najbliższe kilkadziesiąt lat.

Przede wszystkim musimy przyjąć do wiadomości fakt, że stopy procentowe utrzymujące się przez długi okres czasu na bardzo niskim poziomie mają pewne konsekwencje makroekonomiczne. Stopy NBP wzrosły z poziomu 0,1 proc. (wrzesień 2021 r.) do zaledwie 3,5 proc. (marzec 2022 r.), gdy inflacja w lutym 2022 r. wyniosła wg GUS aż 9,2 proc. Agresja Putina na Ukrainę, nieadekwatna polityka fiskalna i nieodpowiedzialna polityka kontrolowanych przez rząd koncernów energetycznych nie wróżą niczego dobrego.

Dla przykładu, marża rafineryjna Lotosu wzrosła z 4,9 dol. za baryłkę ropy w lutym do 38,7 dol. (dane z 9 marca), czyli wzrosła o bagatela 690 proc.! Dla porównania w marcu 2012 olej napędowy na stacjach kosztował 5,5 zł przy ówczesnych cenach ropy 125 dol., a w marcu 2022 r. jego cena sięgnęła 8,5 zł przy cenie ropy ok. 115 dol. W porównaniu ze szczytem w pierwszym tygodniu wojny w Ukrainie ropa staniała po dwóch tygodniach o 20 proc., a kurs dolara do złotego spadł o ponad 6 proc., czyli baryłka w złotych staniała o ponad 25 proc. Nie zauważyłem jednak, by paliwa staniały z 7 zł do 5,25 zł za litr.

Stopy realnie głęboko ujemne

Podwyżki stóp NBP do obecnego poziomu 3,5 proc. oznaczają, że inflacja w Polsce znacznie przekracza poziom stóp procentowych i ta luka będzie, niestety, jeszcze wzrastać. Wojna w Ukrainie ten trend będzie wzmacniać (mimo obniżenia inflacji w lutym spowodowanym obniżeniem VAT przez rząd w ramach tzw. tarczy antyinflacyjnej). Mamy zatem głęboko ujemny poziom realnych stóp procentowych i w takiej sytuacji bankowi centralnemu nie pozostaje nic innego, jak tylko podnosić stopy, gdyż w przeciwnym razie inflacja będzie jeszcze bardziej rosła.

UE chce ograniczyć import surowców energetycznych z Rosji i jednocześnie nie wywołać recesji. Przy dodatkowych wydatkach publicznych związanych z wydatkami pokrywającymi przejęcie uchodźców z Ukrainy oraz wzrostem nakładów na obronność (kolejna tarcza, tym razem „antyputinowska”) docelowe stopy w latach 2023–2024 powinny oscylować w przedziale 5–10 proc., a nie poniżej 5 proc., gdyż stopy realne nie mogą być aż tak ujemne. W tych warunkach dostrzeganie całego zła w zarastających stopach procentowych, a nie w szalejącej inflacji, wydaje się zupełnie nieadekwatne.

Jest kilka aksjomatów, które należy brać pod uwagę, zaciągając kredyt hipoteczny. Ryzyko kursu walutowego już przećwiczyliśmy na własnej skórze w przypadku hipotek frankowych. Kolejnym ryzykiem jest ryzyko stopy procentowej, które jest równie istotne, o czym teraz się boleśnie przekonujemy.

W cywilizowanym świecie generalnie zasadą jest stałe oprocentowanie zobowiązań kredytowych w przypadku wieloletnich hipotek. Żaden Niemiec czy Francuz nie bierze hipotek po zmiennej stopie! To, że przyzwyczailiśmy się do niskich stóp procentowych od ponad dziesięciu lat, nie świadczy, że przez kolejne 20 lat spłaty naszych kredytów hipotecznych utrzymają się na takim poziomie, chociaż niektórzy ekonomiści młodego pokolenia od dawna nawołują do zwiększania długu publicznego, którego koszty obsługi miałyby być w dającej się przewidzieć przyszłości praktycznie zerowe. Głosili wręcz koniec dotychczasowych paradygmatów ekonomii, prostej matematyki i zdrowego rozsądku.

Niektórzy im uwierzyli. Należy do nich m.in. prezydent Turcji Erdogan. Ten znany autokrata polecił prezesom tureckiego banku centralnego obniżanie stóp procentowych przy wzrastającej inflacji, co gospodarce, walucie tureckiej, ale przede wszystkim zwykłym obywatelom przynosi opłakane skutki. Prezesi banku, którzy opierali się temu szaleństwu, byli bezceremonialnie przez Erdogana wyrzucani i zastępowani innymi, którzy nie szanują własnego nazwiska.

Zwolennikiem teorii Erdogana długo był prezes NBP Glapiński, który długo opierał się koniecznym podwyżkom stóp. Wprowadził tym samym w błąd wielu kredytobiorców stojących w kolejkach do banków, by złożyć wnioski kredytowe. Na szczęście obserwujemy szybką rewizję poglądów prezesa NBP w kierunku zdrowego rozsądku. Koszty społeczne jego niefrasobliwości są jednak olbrzymie, opisują je trochę bezrefleksyjnie nasi dzielni dziennikarze.

Pora na stałe stopy procentowe kredytów

Zarówno prezesa NBP, jak i władze monetarne ta przykra sytuacja dla obywateli powinna skłonić do głębszych refleksji. Jedną z nich są warunki dla wprowadzenia stałych stóp procentowych nie tylko dla kredytów hipotecznych, ale wszystkich innych kredytów długoterminowych.

Do tej pory w historii transformacji gospodarczej Polski po 1990 r. nie udało się wprowadzić stałych stóp do kontraktów złotowych. Nawet okres niskiej inflacji nie został do tego wykorzystany przez władze monetarne i system bankowy. A jest to istotne ryzyko systemowe, które teraz się właśnie materializuje. Trudno będzie w najbliższym czasie je zmitygować.

Zaufanie do stabilności złotego zostało zniszczone przez fatalną politykę gospodarczą prowadzoną po 2016 r. (deficyty finansów publicznych mieliśmy nawet na szczycie koniunktury przed pandemią, kiedy gospodarka polska była jedną z najszybciej rozwijających się w UE; nawet dzisiaj rząd nie wycofuje się z mało sensownych obietnic wyborczych, jak wypłata 14. emerytury, przy olbrzymich potrzebach wydatkowych związanych z katastrofą humanitarną w Ukrainie). Odbudować je będzie niezmiernie trudno, szanse zatem na własne mieszkanie dla młodych ludzi wchodzących na rynek pracy spadają do minimum, co nie wróży dobrze perspektywom gospodarki.

Zamieńmy złotego na euro

Co w tej patowej sytuacji można zrobić? Zalecałbym przede wszystkim pogodzenie się z euro i szybkie jego wprowadzenie w Polsce. Tylko euro może bowiem zapewnić likwidację nie tylko ryzyka kursu walutowego, ale też ryzyka stopy procentowej.

Nie jestem w stanie wyobrazić sobie tego przy trwaniu przy własnej walucie. Nie powtarzając innych argumentów z debaty o euro, od miesiąca mamy zmienioną sytuację geopolityczną. W państwach, których waluty nie są rezerwowe, w dodatku z taką historią jak Polska położona w nieciekawym miejscu na mapie geopolitycznej, na pierwszym miejscu ponad wszystko powinien stać argument bezpieczeństwa, rozumianego jako możliwie najsilniejszej integracji polityczno-gospodarczo-militarnej ze światem zachodnim.

Na własne życzenie osłabiliśmy tę integrację, nie tylko nie wprowadzając euro, ale też wszczynając żenujące spory z Unią, które z dzisiejszej perspektywy trudno określić inaczej niż działaniem przeciwko polskiej racji stanu. Wszelkie argumenty przeciwko euro są niczym wobec tego głównego „za”.

Dodatkowym problemem jest fatalna komunikacja prezesa NBP z rynkiem, co przyczynia się do całkowitej utraty wiarygodności przez tę instytucję. Największe banki centralne na świecie starają się zapanować nad nadmiernie wybujałymi oczekiwaniami rynkowymi na podwyżki stóp, co spowodowane jest niepewnością. Tak robi np. amerykański Fed. Banki centralne studzą nastroje i oczekiwania rynkowe, gdyż działają w środowisku stagflacyjnym (wysoka inflacja przy niskim wzroście gospodarczym).

Jest to szczególnie istotne w takiej sytuacji, w jakiej jesteśmy obecnie, kiedy wyższa inflacja jest w dużej części skutkiem zewnętrznych szoków podażowych i rosnących cen surowców, co potęguje wzrost oczekiwań inflacyjnych. W takiej sytuacji prezes Glapiński ogłasza w swojej comiesięcznej luźnej pogadance urbi et orbi, że przemienił się w jastrzębia i w ciągu najbliższych miesięcy rynek może oczekiwać kolejnych podwyżek stóp. Ma to bardzo negatywny wpływ na rynek obligacji i giełdę, która utwierdza się w przekonaniu, że tempo wzrostu gospodarczego będzie w okresie oddziaływania polityki monetarnej bardzo niskie.

Zatem zamiast bronić „uciśnionych” kredytobiorców i szczuć przeciwko rynkowi, lepiej tłumaczyć im wcale nie tak skomplikowane uwarunkowania polityki pieniężnej i jej meandry spowodowane albo dezynwolturą, albo skrajną niekompetencją, które doprowadziły do dzisiejszej sytuacji kredytobiorców. Przyjaciół ludu mamy wystarczająco dużo, ale oni raczej rzadko wypełniają nasze portfele realnym pieniądzem.

Maciej Stańczuk jest członkiem Towarzystwa Ekonomistów Polskich i doradcą ekonomicznym Lewiatana

Z dużym zaniepokojeniem obserwuję ostatnio pewien sposób myślenia o inflacji i związanych z nią podwyżek stóp procentowych, w szczególności wśród pokolenia, które nie pamięta hiperinflacji czasów upadku komunizmu i teraz pierwszy raz w życiu widzi na własne oczy nadmierny wzrost cen.

Trauma inflacji

Pozostało 97% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację