Rzemieślnicze browary oczywiście systematycznie rosną w siłę – zarówno indywidualnie, jak i jako grupa. Świadczy o tym choćby decyzja założycieli browaru Pinta, który zapoczątkował nową falę w polskim piwowarstwie, aby zbudować własną warzelnię. Dotychczas działał on w formule kontraktowej, czyli realizował własne receptury w podnajmowanych warzelniach. Po pięciu latach od powstania Pinty stało się jasne, że rzemieślnicze piwo nie jest tylko nowinką dla wielkomiejskich hipsterów. Inwestycja we własną linię produkcyjną ma więc sens.

Oczywiście, nawet z własną warzelnią Pinta będzie w branży myszką. Docelowo będzie mogła warzyć do 50 tys. hl piwa rocznie. Dla porównania, największy gracz na rynku, Kompania Piwowarska, sprzedaje rocznie blisko 13 mln hl. Żaden z rzemieślniczych browarów, ani nawet wszystkie łącznie, takiej produkcji nie osiągną. Jak tłumaczył mi niedawno Greg Koch, założyciel legendarnego amerykańskiego browaru Stone, nie z każdego konsumenta piwa da się zrobić konesera. Mimo to wielkie koncerny na wyprzódki wprowadzają do oferty nowe style piwa, nauczone przez rzemieślników, że „jasne pełne", uwarzone przemysłowymi metodami, satysfakcjonuje coraz mniejsze grono, choćby nawet czyniło z brzuchatych facetów ratowników górskich.

W postępowaniu piwowarskich słoni jest sporo szarlatanerii, zdarza się, że oferowane przez nie „rzemieślnicze" piwa nie mają nic wspólnego ze stylami, które jakoby reprezentują. Ale i tak jest dowodem na to, że kultura picia piwa w Polsce się podnosi. A przecież niedawno słowo kultura w zestawieniu z piwem brzmiało paradoksalnie.