Sytuacja gospodarcza Turcji jest pod kilkoma względami inna niż Polski. Inaczej niż było w naszym przypadku, do Turcji nie napłynęło aż tyle inwestycji bezpo-średnich z państw UE, by jej gospodarka przekształciła się, jak nasza, czeska i słowacka, w nadwyżkową. Inaczej niż jest to w Polsce, rynków finansowych w Turcji nie chroni zaufanie inwestorów do państw członkowskich UE. Niemniej jednak Turcja jest wartym uwagi przykładem, pokazującym, jak destabilizujące siły uruchamia odwrót od reform strukturalnych.
Dobry i zły wzrost gospodarczy
W przypadku gospodarki wschodzącej recepta na szybki i zrównoważony wzrost jest znana. Trzeba ustabilizować i otworzyć gospodarkę na wymianę, by dzięki napływowi inwestycji bezpośrednich można było ją zmodernizować i zwiększyć jej potencjał eksportowy. U nas tak właśnie się stało dzięki planowi Balce-rowicza, a w Turcji dzięki reformom Kemala Dervisa.
Ważnym celem obu pakietów reform było zapewnienie trwałego utrzymywania się gospodarki na ścieżce zrównoważonego wzrostu, co miały zapewnić re-formy dające odpowiednią niezależność bankowi centralnemu, instytucjom nadzorczym i regulatorom – na tyle dużą, by ich nadrzędnym celem mogło być utrzymywanie gospodarki na ścieżce stabilnego rozwoju, a nie doraźne, politycznie motywowane, napędzanie bieżącego tempa wzrostu kosztem narastania nierównowag w gospodarce.
Daron Acemoglu, powszechnie ceniony turecki ekonomista, dzieli wzrost gospodarczy na dobry i zły. Ten pierwszy to wzrost wynikający z reform struktural-nych, którego źródłem są głównie inwestycje firm, jak miało to miejsce w Turcji w latach 2001–2007. Ten drugi to wzrost, którego źródłem jest konsumpcja napędzana sztucznie tanim kredytem, tłoczonym do gospodarki przez państwowe banki, co można było obserwować w Turcji w ostatnich latach.
Znamienne jest, że w kraju, którego rząd nie lubi kapitału zagranicznego, państwowe banki – chcąc sprostać zadaniu wywołania boomu konsumpcyjnego – musiały uzupełniać swoje pasywa krótkoterminowymi pożyczkami zaciąganymi w zagranicznych bankach. Jak łatwo się domyślić, dzisiaj tureckie banki po cichu tego wszystkiego żałują w sytuacji, gdy w wyniku silnej deprecjacji liry ich zobowiązania płatnicze znacząco wzrosły w relacji do wartości aktywów. Sytuację banków pogarsza to, że i jakość aktywów wyraźnie się pogorszyła w wyniku dużego zwiększenia się udziału kredytów straconych.