Ujawniona we wtorek przez premiera Mateusza Morawieckiego tarcza 2.0 robi wrażenie i kwotą 15–20 mld zł, i szybkim tempem, w jakim ją przygotowano. Nie mogło być jednak inaczej w czasie, gdy wielka „solidarnościowa" reforma podatkowa pod hasłem Polskiego Ładu okazuje się bublem prawnym, a miliony Polaków, zamiast czekać na obiecane większe pieniądze, zastanawiają się, jak mają się rozliczać z fiskusem. Tę bolesną wpadkę trzeba było szybko czymś przykryć, wykazując, że rząd dba o kieszenie Polaków. I nie mogło to być byle co.
Wkrótce się okaże, czy ten parawan 2.0 spełnił zadanie polityczne. I czy wydatnie pomógł w walce z inflacją. W tym drugim przypadku można mieć sporo wątpliwości.
Tarcza może zadziałać w przypadku paliw, gdzie VAT obniżony zostanie od 1 lutego z 23 do 8 proc. Według premiera ceny na stacjach spadną o 50, a nawet 70 groszy. Tak może być pod warunkiem, że nie dojdzie do wzrostu cen ropy naftowej. Kontrolowany przez państwo Orlen naturalnie nie odważy się skorzystać z okazji i podnieść marż. Jego ceny więc spadną, a ponieważ dominuje na rynku hurtowym i w detalicznym (pod swoim logo ma 1800 stacji, a razem z wchłanianym Lotosem 2300, następna w kolejności sieć – niecałe 500), pozostali gracze zrobią to samo. Dostosują się, obniżając ceny, albo przegrają konkurencję.
Inaczej jest już z żywnością, która ostatnio drożała najszybciej i ten wzrost był dla Polaków najbardziej dokuczliwy. Tu obniżka podatku
VAT jest z konieczności bardziej symboliczna, z 5 do 0 proc. Nie dość, że gwałtownie rosnące ceny szybko ją skonsumują, to jeszcze producenci, handlowcy czy restauratorzy będą próbowali podnieść marże, by na chwilę złapać oddech lub odkuć się po gigantycznych stratach. Swoje dołożą też rosnące ceny energii, które dostawcy muszą przerzucać na klientów.