Gdyby Polska nie musiała ponosić gigantycznych kosztów polityki redukcji gazów cieplarnianych, oszczędności pozwoliłyby na budowę nawet kilku elektrowni atomowych, których powstanie oznaczałoby suwerenność energetyczną naszego kraju.
Polska jest jedynym spośród najważniejszych krajów Unii Europejskich, które nie posiadają własnych reaktorów jądrowych. Podczas gdy budowę jedynej elektrowni w Żarnowcu zablokowała grupka ekologów, we Francji działa aż 59 reaktorów, w Hiszpanii osiem, w Niemczech 17, w Wielkiej Brytanii 19, a w Szwecji dziesięć. Podczas gdy energia jądrowa tworzy gros bilansu energetycznego Francji, Niemiec czy Wielkiej Brytanii, Polska jest wciąż w dużej mierze uzależniona od mało przyjaźnie nastawionej do nas Rosji.
Cóż sprawiło, że mimo usilnych starań wciąż nie udało się nam wyrwać z ucisków rosyjskiego niedźwiedzia? Słuchając ekologów, trudno się oprzeć wrażeniu, że były to argumenty rodem z postsowieckiej agentury.
Ekolodzy operują dwoma silnie zakorzenionymi w rodzimych umysłach mitami. Pierwszy mit dotyczy niedoszłej wojny atomowej, mającej mieć charakter apokaliptyczny, a która przeciętnemu obywatelowi, który przeżył PRL, kojarzy się z poczuciem zagrożenia ze strony kapitalistycznego imperializmu. W imię bezpieczeństwa lepiej nie mieć takiego atomu we własnym domu.
Drugi zabobon, skutecznie podsycany przez ekologów, to mit Czarnobyla, jakoby każdą elektrownię atomową czekał czarnobylski los. Naturalnie nikogo, kto kieruje się w swoim rozumowaniu umysłem, a nie emocjami, nie trzeba przekonywać, że reaktory typu czarnobylskiego nigdzie nie znajdowały zastosowania poza Sowietami.