Oczywiście kwestia jakości umów zawieranych przez banki z przedsiębiorcami powinna być przedmiotem analizy. Pytanie tylko, dlaczego dopiero teraz? Dlaczego nawet duże firmy, mające działy prawne i wykwalifikowane siły w finansach, nie sprawdzały, co podpisują? A jeśli sprawdzały, to dlaczego robiły to na tyle niedokładnie, że teraz przedsiębiorstwa mają nóż na gardle? Dlaczego dopiero teraz podnosi się kwestię możliwej niesymetryczności umów, co może pozwolić podważyć je w zgodzie z kodeksem cywilnym? Podkreśla się, że zarządy zostały złapane w pułapkę, a celem tej operacji było okradzenie firm z dorobku ich życia. A kto by był winien, gdyby złoty nie osłabł i to banki dołożyłyby się do opcji?

Jedno jest pewne – jeśli gdziekolwiek w procesie konstrukcji tego instrumentu finansowego czy też umów opcyjnych zostało naruszone prawo, trzeba wskazać winnego. Tego wymaga bezpieczeństwo obrotu gospodarczego. Jeśli do zawierania tych umów zachęcano w sposób niezgodny z prawem, sprawiedliwości powinno stać się zadość. Ale jeśli wszystko było OK, a sięganie po bardziej ryzykowny instrument było świadome i wynikało z całkiem naturalnej chęci zysku? Prawnicy przy telefonie zaufania w resorcie gospodarki będą mieć twardy orzech do zgryzienia.