Problemy Grecji, Hiszpanii czy Włoch wzięły się stąd, że swój wzrost opierały nie na kapitale krajowym, ale na jego imporcie z zewnątrz. Były w stanie finansować bieżące wydatki konsumentów czy budżetu, pompować bańki spekulacyjne na rynku nieruchomości (jak Hiszpania), gorzej natomiast z budowaniem potencjału gospodarki. Ten powstaje dzięki inwestycjom. A najzdrowszy sposób finansowania inwestycji to właśnie oszczędności.
Chociaż oszczędności Polaków rosną, to wciąż są piętą achillesową naszej gospodarki. Co pewien czas ekonomiści ostrzegają przecież, że mamy zbyt duży deficyt na rachunku obrotów bieżących bilansu płatniczego. Ten deficyt to nic innego jak skala koniecznego importu kapitału do naszej gospodarki. W pewnej mierze ten import jest nieunikniony – sami nie jesteśmy w stanie „wytworzyć" tego kapitału tyle, ile potrzebujemy, by pod względem poziomu bogactwa zbliżać się przynajmniej do unijnej średniej. Ale można – i należy – dbać o to, by oszczędzaniu sprzyjać, a nie przeszkadzać: wspierać przedsiębiorczość (a więc zyski firm i dochody Polaków) i budować zachęty do odkładania pieniędzy, a nie do ich przejadania.
W tym oczywiście zachęty podatkowe. Nie luki pozwalające na uniknięcie fiskusa na ryzykownych z punktu widzenia stabilności banków, a więc i całej gospodarki, lokatach jednodniowych, ale ulgi tworzone w ramach długoterminowej strategii dbania o nasz wzrost. Nie ma takiej strategii? To zacznijmy o niej poważnie myśleć.