Mówiąc po prostu: nasza waluta będzie już raczej w dłuższym okresie rosła w siłę, niż traciła na wartości. Może być zupełnie odwrotnie niż na przełomie lat 2008 i 2009, kiedy pod wpływem szalejącego na świecie kryzysu złoty wciąż tracił i tracił, choć nasza wieś raczej była spokojna, a gospodarka rachitycznie, ale rosła.
Przypomnijmy sobie tamte czasy. Jeszcze pod koniec lipca 2008 za euro na rynku płacono nieco ponad 3,20 zł. W połowie lutego 2009 euro kosztowało już 4,90 zł. Nasz waluta w pół roku z niewielkim okładem straciła ponad połowę wartości.
Postawiło to właściwie wszystkich z nas w zupełnie nowej sytuacji. Po kieszeni dostali zadłużeni w walutach. Wiele firm, które zawarły umowy na opcje, otarło się o bankructwo. Inne zaczęły wstrzymywać inwestycje, bo słaby złoty podwyższył koszty importu technologii. Mocno wzrosły ceny towarów sprowadzanych z zagranicy, w tym surowców, a najbardziej dotkliwie ropy i gazu, co odczuł każdy z nas.
A co będzie, gdy złoty zacznie się umacniać? Niewielu wierzy, że stanie się to tak szybko, jak osłabł 4 lata temu. Ale w długim terminie umocni się na pewno. Dodajmy o ile z bankowych i rządowych sejfów nie wypadną nowe trupy.
Najwięcej do przemyślenia mają eksporterzy, najwięksi beneficjenci słabego złotego. Powinni przemyśleć, czy ich siłą na zagranicznych rynkach była tylko premia za słabość rodzimej waluty. Bo jeśli były nią jakość i innowacyjność wygrają bez względu na kurs wymiany.