Jeszcze w połowie ubiegłego roku ktoś, kto prognozowałby, że w 2014 r. dynamika wzrostu PKB przyspieszy do 3 proc., zostałby uznany za niepoprawnego optymistę. Dzisiaj taka prognoza staje się coraz bardziej prawdopodobna, gdyż wszystkie wskaźniki ekonomiczne stale, wyraźnie i coraz szybciej się poprawiają. Co przy tym charakterystyczne zarówno uniknięcie recesji, jak i stosunkowo szybkie wychodzenie z dołka dokonało się bez jakichkolwiek cudownych działań antykryzysowych. Inna kwestia, czy w średnio rozwiniętej gospodarce stosunkowo dużego państwa takie działania są w ogóle możliwe. Śmiem w to wątpić, bowiem trudno mi znaleźć podobny przypadek w historii gospodarczej.
Morał z tego może być tylko jeden. Trzeba przyznać – obojętne czy z dumą, czy z niechęcią – że stworzyliśmy zdrową gospodarkę, wyposażoną w homeostat, który przywraca ją na ścieżkę wzrostu. Jest to rezultat czterech wielkich i dobrze znanych reform z przeszłości. Były to: liberalizacja gospodarki (Wilczek–Balcerowicz), prywatyzacja (tu największy wkład przypisałbym Januszowi Lewandowskiemu), wejście do Unii Europejskiej (poparte przez większość sił politycznych) i reforma samorządowa (mniej doceniana, ale tworząca zdrowe podstawy wykorzystywania połowy środków publicznych, tu wskazałbym na Michała Kuleszę).
Dorzuciłbym do tego utrzymujący się postęp w funkcjonowaniu administracji państwa, choć wiem, że narażam się tym na miażdżącą krytykę. Media bez przerwy karmią nas przykładami marnotrawstwa funduszy publicznych, kolesiostwa czy opieszałości organów państwa, ale po pierwsze media z tego żyją, a po drugie trzeba to porównać ze stanem wyjściowym. Obecnie rzadko krytykowana jest administracja lokalna, ZUS czy nawet organy podatkowo-skarbowe (chociaż nie dotyczy to sądów czy urzędów pracy).
To, że państwo funkcjonuje lepiej i nieźle radzi sobie w ciężkich czasach, jest zapewne jednym z czynników skłaniających Donalda Tuska do unikania drażliwych, a dla niektórych grup społecznych kosztownych reform i do forsowania koncepcji małej stabilizacji (inaczej polityki ciepłej wody w kranie). Ogłoszony ostatnio przez premiera plan działań rządu na ten rok wpisuje się w ten schemat. W większości zawiera zadania słuszne i tylko trochę ukierunkowane pod publiczkę, ale nierewolucyjne. Wyjątek stanowi postulat radykalnej poprawy funkcjonowania służby zdrowia i skrócenia kolejek do lekarzy. Moim zdaniem bez wprowadzenia rewolucyjnych zmian, o których się nie mówi, jest to postulat nierealistyczny.
Plan roczny pozostaje jednak w pewnej sprzeczności z ogłoszonym przez premiera planem ośmioletnim. Zapowiada on awans na 20. miejsce w rankingu gospodarek świata i osiągnięcie poziomu 80 proc. średniego unijnego PKB. Czy to może się udać? Wszystko zależy od przyszłego tempa rozwoju. Jeżeli wyniesie ono średnio 4 proc. rocznie, plan się powiedzie. Dodatkowy warunek to ożywienie w Unii (tu sprawdzianem będzie 2015 r., w którym może, ale nie musi, wystąpić schemat przyśpieszenia wzrostu w tempie 1, 3, 5 proc., znany ze spowolnienia w latach 2001–2002.