Czy w Polsce nie zabraknie pieniędzy na emerytury? Jeśli zadać to pytanie, nawiązując do armii 550 tys. nowych emerytów, jakich ZUS spodziewa się jeszcze w tym roku oraz bieżącej sytuacji budżetowej, to odpowiedź brzmi: nie zabraknie. Zbyt rzadko zadaje się jednak inne pytanie: w czyjej kieszeni trzeba będzie znaleźć te pieniądze?
Kwestia zmian w systemie emerytalnym, jakie nastąpią w październiku, jest jednym z punktów najbliższego posiedzenia rządu. W centrum uwagi znajdzie się z pewnością kwestia sprawnej obsługi 330 tys. wniosków, jakie są spodziewane na ostatnie miesiące roku. Kwestie finansowe pozostają na dalszym planie.
Ryzyko przekroczenia liczącego 3 proc. PKB limitu deficytu sektora finansów publicznych jest niewielkie, więc problem wydaje się opanowany. Brak procedury nadmiernego deficytu nie oznacza jednak, że kłopotów brak.
Planowana na 2017 r. dotacja z budżetu państwa do Funduszu Ubezpieczeń Społecznych (FUS), z którego wypłacane są renty i emerytury większości Polaków, wynosi 46,7 mld zł. Całkowite wydatki w pozycji „obowiązkowe ubezpieczenia społeczne" mają natomiast wynieść 85,2 mld zł. Taka kwota odpowiada więcej niż jednej czwartej dochodów budżetu. Jest ona abstrakcyjnie duża, a będzie nadal rosła. Z bazowego wariantu prognozy opracowanej przez ZUS wynika, że już w 2022 r. deficyt samego FUS wzrośnie – po korekcie o spodziewaną inflację – do 64,6 mld zł.
Deficyt ma znaczenie
W dyskursie publicznym zadziwiająco często wyrażany jest pogląd, że wielkość deficytu w systemie ubezpieczeń społecznych nie ma znaczenia. Wpływa na to fakt, że w działanie tego systemu, mimo reformy wprowadzanej od 1999 r., jest immanentnie wpisana nierównowaga pomiędzy wpływami a wydatkami. Stąd teza, że deficyt jest, był i będzie, a jego wielkością nie należy się przejmować.