Ludzie w związku z długim stażem są ze sobą zsynchronizowani. Przynajmniej jeśli chodzi o poziom szczęścia. Rośnie ono i opada u obojga partnerów w podobnym rytmie.
– Choć zjawisko to wydaje się oczywiste, dotychczas nie było badane – zauważa Christiane Hoppmann z Wydziału Psychologii na Uniwersytecie Kolumbii Brytyjskiej w kanadyjskim Vancouver, która wraz ze swoim zespołem to zrobiła.
Wzięła pod lupę zgromadzone wcześniej dane na temat starzenia się społeczeństwa. Przeanalizowała te, które objęły prawie 200 małżeństw. Ich losy śledziła przez 35 lat, od roku 1956 do 1991. W tym czasie, co siedem lat, poddawano ich rozmaitym testom. Musieli na przykład odpowiadać na pytania dotyczące tego, na ile są zadowoleni ze swojego dotychczasowego życia. Oceniali je w skali od 1 (bardzo szczęśliwe) do 5 (bardzo nieszczęśliwe).
Dr Hoppmann zauważyła w udzielanych odpowiedziach pewną prawidłowość: jeśli jeden z małżonków wystawiał ocenę bardzo dobrą, to drugi robił zazwyczaj podobnie. I na odwrót: kiedy w ocenie jednego z partnerów następował spadek poziomu szczęścia, w wynikach testu drugiego również to wychodziło. Podobieństwo odpowiedzi małżeństw było znacznie wyższe niż wśród dobranych przypadkowo, na potrzeby badania, kobiet i mężczyzn.
Kanadyjska uczona zastanawiała się, dlaczego tak się dzieje. Czyżby szczęście było zaraźliwe? Jeśli tak, to działa to jednostronnie. – Istnieją w literaturze dowody, że w kategoriach emocjonalnego funkcjonowania samopoczucie męża ma większy wpływ na żonę niż odwrotnie – opowiada Hoppmann.