Mówimy o sporcie, który jest zdominowany przez osoby młode, a przede wszystkim sprawne fizycznie, a mimo to często stajesz na podium.
Anna Woroniecka: Tak, czasami się udaje.
Co sprawiło, że zainteresowałaś się tak niszowym sportem?
Zawsze uwielbiałam psy i chciałam coś z nimi robić, dlatego czytałam o różnych kursach. Około siedemnastu lat temu poszłam na szkolenie z naszym owczarkiem niemieckim, gdzie elementem kursu były zadania z agility, które nasza Tekla uwielbiała. Wtedy trener zaczął mnie namawiać, żeby zaangażować się bardziej w ten sport, ale w końcu moja wówczas dziesięcioletnia córka postanowiła spróbować popracować ze swoim ukochanym psem. Przez kolejne dwa lata, w każdą sobotę i niedzielę jeździłyśmy na godzinę 8 rano na trening. To nie było agility, ale zwykłe szkolenie posłuszeństwa z różnymi elementami.
Gdy skończyła 18 lat, kupiła sobie psa border collie – Jumpera i zaczęła trenować agility. Woziłam ją na zajęcia i przyglądałam się treningom. Później córka postanowiła studiować archeologię – zaczęła wyjeżdżać, a pies został pod moją opieką. Border collie pozbawiony zadań zaczyna wariować i robi się niegrzeczny. Sytuacja stawała się coraz gorsza, a ja dowiedziałam się, że 5 km od naszego domu powstał nowy klub agility, i postanowiłam zacząć z nim trenować – początkowo po to, by pies przestał się nudzić, ale sama w to wsiąkłam. Chciałam po prostu przyjemnie spędzać czas, a stało się to moją pasją. Poranne ćwiczenia przerodziły się w regularne treningi.