Rozmowa z Richardem Gingrasem, szefem Google News

Miesięcznie odsyłamy do stron zawierających newsy dziesięć miliardów razy. ?Nie zarabiamy, a ruch w sieci, jaki generujemy na witrynach wydawców, przekłada się już na ich dodatkowe wpływy z reklam – mówi Richard Gingras, szef Google News.

Publikacja: 14.10.2014 22:00

Rozmowa z Richardem Gingrasem, szefem Google News

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński Robert Gardziński

Rz: Czemu przyjechał pan do Polski?

Richard Gingras: Przede wszystkim po to, by spotkać się z polskimi wydawcami i porozmawiać z nimi o tym, czym zajmuje się Google i Google News oraz o tym, w jakim momencie rozwoju mediów i dziennikarstwa się znaleźliśmy.

I o czym im pan dokładnie opowiadał?

Głównie o tym, jak Internet zmienia świat informacji i dziennikarstwa. Pracuję w branży internetowej od ponad 35 lat i wydaje mi się, że żyjemy w niezwykłych czasach, właśnie z uwagi na rozwój Internetu i jego wpływu na świat dziennikarstwa. Wiele z tych rozmów dotyczy tego, jak patrzeć dziś na cały ten ekosystem, tak dziś otwarty na opinie wszystkich ludzi oraz jak w nowy, twórczy sposób pomieścić w nim dziennikarstwo i newsy. Tłumaczę też, gdzie w tym wszystkim znajduje się Google, z naciskiem na Google News.

To jaki ma być ten „nowy twórczy sposób" na media według Googla? Przecież Google nie produkuje informacji.

To prawda, że nie produkujemy własnych treści, ale podłączamy ludzi do źródeł je zawierających. Miesięcznie odsyłamy do rozmaitych stron zawierających newsy dziesięć miliardów razy. Google News jest więc także źródłem ruchu w sieci dla witryn z informacjami i szansą na zdobywanie przez nie nowych odbiorców.

Wydawcy też tak uważają?

Coraz częściej doskonale rozumieją cały internetowy ekosystem. Wielu z nich widzi, że znaczący udział ruchu na ich stronach - przynajmniej 20-30 proc. – pochodzi z Google News, co jest istotne z punktu widzenia ich biznesów.

Problem w tym, że, jak czytałam, tylko 10 proc. wejść na stronę Google News kończy się kliknięciem w tekst, czyli przejściem na stronę wydawcy.

Dziesięć? Nie, z naszych danych wynika, że statystyczny odwiedzający naszą witrynę klika przynajmniej w jeden artykuł. Kiedy przegląda się prasę w salonie prasowym też niekoniecznie od razu się ją kupuje, a przecież regały z prasą w zdrowy sposób wspierają wydawców. Taki wirtualnym regałem jest też Google News. Proszę też pamiętać, że ten portal nie zamieszcza reklam i nie zarabia na tych treściach. Cała idea polega na tym, by zaprezentować czytelnikom materiały, w które mogą potem kliknąć i - przenosząc się na stronę wydawców - przeczytać je tam. W dodatku wydawca może sam zdecydować czy chce, by jego teksty się tam pojawiały czy też nie.

Ilu wydawców ze światowej czołówki zdecydowało, że nie chce się tam pojawiać?

Prawie nikt. To jakaś mikroskopijna część procenta wszystkich wydawnictw. Globalnie Google News wyszukuje materiały w tytułach ponad 65 tys. wydawców.

Pamiętam, że w 2007 roku stowarzyszenie belgijskich wydawców, Copiepress, sądziło się z Wami o to, żeby jego tekstów tam nie było.

To prawda, tyle, że ostatecznie także w końcu przyłączyli się do naszego programu, uznając go za efektywne rozwiązanie.

Jakie wątpliwości odnośnie Google News najczęściej mają polscy wydawcy?

Tradycyjni wydawcy, którzy odnosili sukcesy w świecie prasy drukowanej, w świecie Internetu - który może dać im wielkie możliwości, ale jednocześnie jest i wielkim wyzwaniem - wciąż próbują znaleźć najwłaściwszą ścieżkę. Ustalić, jakie produkty powinni oferować w sieci, by działać efektywnie, co robić, by docierać do młodych pokoleń, którzy wprawdzie przyswajają dziś znacznie więcej newsów niż kiedykolwiek, ale też robią to w zupełnie nowy sposób. W sieci mamy dziś więcej głosów i możliwości wyrażania się dla dziennikarzy niż kiedykolwiek przedtem. Nie ma już tej tradycyjnej bariery wejścia na rynek dziennikarski, jaka istniała kiedyś i wiązała się z kosztami wytworzenia i dystrybuowania wydań papierowych. Powstają gazety w całości cyfrowe, opierające się wyłącznie o strony internetowe. W Paryżu Edwy Plenel ma np. taki „dziennik" – Mediapart. Skupiają się tam na dziennikarstwie śledczym, ich projekt to wielki sukces – jest dochodowy, zatrudnia 50 osób, w tym 35 dziennikarzy, którzy piszą teksty śledcze i publikują je wyłącznie on-line.

W Holandii na tej samej zasadzie działa „De Correnspondent".

Tak. Więc z jednej strony tradycyjni wydawcy szukają swojego miejsca w tym zupełnie nowym środowisku, ale w tym samym czasie Internet daje wspaniałe możliwości zupełnie nowemu dziennikarstwu i nowym markom, które chcą na tym rynku zaistnieć. Dla tradycyjnych wydawców oznacza też możliwość znacznego zwiększenia grona odbiorców. Coraz częściej zdarza się, że gazety mają w sieci więcej czytelników niż w tradycyjnej formie.

Czyli nie obawia się pan o przyszłość pisanego dziennikarstwa.

Absolutnie nie. Jest dziś w lepszej formie niż kiedyś i tak pozostanie. Rolą dziennikarstwa w demokratycznym społeczeństwie jest tworzenie wielu źródeł informacji, dzięki którym można dzielić się wiedzą z ludźmi/wyborcami. A do tego Internet tworzy dziś znacznie lepsze warunki niż kiedykolwiek w historii cywilizacji. Osobiście mam wrażenie, że żyjemy w swoistym renesansie dziennikarskiej kreatywności. Daje dziennikarzom niewykorzystywane wcześniej możliwości. Całe tzw. „data journalism" – możliwość komputerowej analizy ogromnych ilości danych i wyciągania z niej wniosków, na które można potem zwracać uwagę rządów, instytucji – jaką to daje władzę! Nowe technologie pozwalają też dziennikarzom na tworzenie zupełnie nowych form. To już nie jest pisanie artykułu do papierowej gazety, która dzień potem znika z rynku i tekstu więcej nikt nie przeczyta. W Internecie można tworzyć ogromne nieustannie rozwijające się bazy wiedzy na dowolny temat. To ogromny krok do przodu.

Z drugiej strony, żeby wykorzystywać tez możliwości, redakcje muszą w jakiejś formie przetrwać. A na rynku mamy właśnie kolejne zwolnienia w „NYT" i cięcia kosztów w prawie każdym wydawnictwie. Wcale nie będzie to takie proste.

Nie mówię, że będzie. Tak, pojawiły się nowe wyzwania. „NYT" przez wiele lat był dominującym źródłem informacji w Nowym Jorku, a dziś jest ich już wiele. Ale też „NYT", choć nie wszystko jest teraz dla tej firmy proste, już dziś wdrożył sporo nowych, ciekawych projektów w swoich mediach cyfrowych. Wszystkie te przemiany potrzebują oczywiście innowacyjnego podejścia, czasu, wprowadzania zmian. Drugim przykładem jest brytyjski „ The Guardian", który w wersji drukowanej ma mniej niż 200 tys. egz. średniej sprzedaży, ale globalnie ma 200 mln odbiorców, co nie byłoby możliwe, gdyby nie cyfryzacja i Internet.

Jesteście przygotowani do płacenia wydawcom licencji?

Nie. Z kilku powodów. Kluczową kwestią, która stanowi o wartości Internetu jest link, dzięki któremu np. można napisać tekst i potem podpiąć go pod inny. Bloger może poruszyć jakiś temat i nawiązać do tekstu z gazety. Linki to potężna siła, to one tworzą całą internetową fabrykę danych i informacji. Wprowadzenie do Internetu nowych struktur opartych na licencjach byłoby poważnym błędem. A Google News nie pozwoliłoby być bezstronnym źródłem wyboru newsów. Poza tym nie zarabiamy na Google News, a ruch w sieci, jaki generujemy na witrynach wydawców, przekłada się już na ich dodatkowe wpływy z reklam. Z naszych wyliczeń wynika, że to dokładnie ok. 12-16 eurocentów za jedną wizytę przekierowaną z naszej strony.

Wydawcy też tak myślą czy jednak woleliby opłaty licencyjne?

Myślę, że nowi cyfrowi wydawcy rozumieją to tak, jak my. Tradycyjnych wydawców myślących w ten sposób też jest coraz więcej. Poza tym wydawcy, jeśli nie chcą brać udziału w naszej ofercie, mają taką możliwość.

Czy wprowadzanie płatności za treści w sieci jest dla Google News problemem?

Nie. „NYT" ma np. celowo „dziurawy" system płatności, który pozwala część artykułów przeczytać za darmo. Jeśli czytelnik zapozna się z nimi i uzna, że chciałby czytać więcej, może już wtedy wykupić sobie abonament. Nawet całkowicie płatny „WSJ" pozwala przeczytać jeden artykuł za darmo tym czytelnikom, którym ktoś go polecił np. poprzez media społecznosciowe. „WSJ" czy „FT" to jednak zupełnie innego rodzaju media – wysokiej jakości media biznesowe, które oferują swoje abonamenty ludziom wrzucającym je w koszty firmy. To bardzo skuteczny model biznesowy. I tak pozostanie, dopóki jakość tych treści będzie warta płacenia za nie.

Płatności to dobre rozwiązanie?

Zależy, jak dokładnie się je wprowadzi. Weźmy np. informacje sportowe. Czytelnicy raczej nie będą chcieli płacić za dostęp do newsów sportowych, bo dziedzin sportowych jest bardzo dużo, tych informacji też i są powszechnie dostępne, w dodatku reklamodawcy chcą szeroko docierać do odbiorców tego rodzaju informacji. Ale jeśli np. dany tytuł zajmuje się sportem od dawna i ma wielką bazę rozmaitych danych i analiz, wprowadzenie abonamentu ma już sens. Takie „kluby sportowe" z pogłębionymi informacjami istnieją już w Internecie i działają w modelu subskrypcyjnym.

Kto jest konkurencją Google News? Paper Facebooka?

Nie nam na rynku nikogo, kto robi dokładnie to, co my. Chociaż Bing ma taką stronę jak Google News. Ale na rynku jest też sporo agregujących informacje mobilnych aplikacji, które możemy potraktować jak pokrewne działalności.

Myśli pan, że Google News przetrwa? Może na rynku wygrają paywalle. Albo w ogóle powstanie jeszcze inny model wyszukiwania treści.

Na rynku dzieje się teraz tyle, a w Internecie jest tyle informacji, że czytelnicy potrzebują wskazówek o tym, gdzie i na jaki temat mogą poczytać oraz w jakich źródłach mogą szukać interesujących ich informacji. Według mnie, wartość takich projektów jak Google News będzie tylko rosła w miarę jak będzie rosła i umacniał się wolność wyrażania się w Internecie. Widzę więc przed naszym projektem jasną przyszłość. Z drugiej strony, choć Google rzeczywiście jest największą na rynku wyszukiwarką, pojawia się coraz więcej konkurencyjnych dla niej usług i my także musimy dbać o to, by wciąż być odbiorcy potrzebni. W Google News głównym miernikiem naszej pracy jest to, ile mieliśmy kliknięć. Jeśli ludzie nie klikają, znaczy, że coś zrobiliśmy źle.

Słuchając pana, ma się wrażenie, że wypowiada się pan trochę z pozycji przedstawiciela mediów. Postrzega się pan bardziej jako pracownika sektora mediowego czy menedżera odpowiedzialnego za technologie?

Najchętniej mówię, że jestem specjalistą od technologii. Nie jestem redaktorem, nigdy nie byłem dziennikarzem. A w branży on-line pracowałem przez 35 lat. Wprowadzałem na rynek internetowy nowe projekty, prowadziłem wydawnictwa i wprowadzałem na rynek magazyny - przez większość mojej zawodowej kariery tworzyłem projekty mocno powiązane z dziennikarstwem i bardzo zajmuje mnie wciąż, jak ten rynek będzie się rozwijał, zwłaszcza nowych czasach, w jakich żyjemy dzisiaj.

Rozmawiała Magdalena Lemańska

CV

Richard Gingras

jest w Google dyrektorem ds. informacji i projektów społecznościowych, w tym Google News. Zasiada w radach nadzorczych  kilku branżowych organizacji, m.in. Międzynarodowego Centrum Dziennikarzy. Wcześniej był m.in. prezesem Salon Media Group, właściciela portalu Salon.com.

Media
„Rzeczpospolita” liderem rankingu najbardziej opiniotwórczych mediów w Polsce
Media
Zmarł Wiesław Podkański, wieloletni prezes Ringier Axel Springer Polska
Media
Radio Zet: Daniel Obajtek chciał kupić „Rzeczpospolitą”. Nie kupił, ale wydał setki tysięcy złotych
Media
TVN jednak nie zmieni właściciela. Zarząd informuje o przyczynach
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Media
Rosjanie są zmęczeni propagandą. Porzucają kremlowską telewizję