Mechanika zła

Państwo totalitarne ma to do siebie, że podporządkowuje sobie wszystko – również naukę. Jak to było w III Rzeszy?

Publikacja: 30.12.2012 15:00

Mechanika zła

Foto: EAST NEWS

John Cornwell dość sprytnie wybrał sobie literacką niszę. No bo czy można wyobrazić sobie marketingowo lepszą sytuację niż ta, kiedy całkiem sumienne opracowania historyczno-naukowo-etyczne zyskują opakowanie rodem z tabloidowej sensacji? Napisał na przykład swego czasu Cornwell książkę wdzierającą się pod podszewkę zjawisk cudownych i tajemniczych. Nie było w niej zupełnie nic z taniego efekciarstwa spod znaku Dana Browna, raczej solidna dziennikarska próba opowiedzenia o zawikłanej historii zjawisk niewytłumaczalnych, o tym, jak dzieliły ludzi, inspirowały ich, czym je wyjaśniano i jak wykorzystywano w ideologicznych swadach. Słowem – rzecz niegłupia i poważna, ale odpowiednio dobrany tytuł – „Moce ciemności" – skutecznie zwielokrotnił sprzedaż, docierając do czytelnika, który zazwyczaj na widok książki popularnonaukowej dostawał wysypki.

Zobacz na Empik.rp.pl



„Naukowcy Hitlera" powielają ten schemat choćby dlatego, że opowieść o naukowcach rzeczywiście związanych z Hitlerem to zaledwie niewielki fragment tej pękatej monografii niemieckiej nauki w XX w. Owszem, całkiem wielu z jej przedstawicieli w podskokach zlało się z brunatną tonacją ówczesnego społeczeństwa, inni zrobili to bez podskoków – dla spokoju i wygody. Pisze Cornwell jednak także o tych, którzy albo w geście protestu, albo z racji żydowskiego pochodzenia opuścili na dobre granice III Rzeszy – często wprost w zaświaty – mocno nadwyrężając hitlerowskie zaplecze naukowe. Jaka była tego skala, mówi choćby przytaczany przez Cornwella dialog. „W 1934 roku Minister Edukacji Bernhard Rust zapytał wybitnego matematyka Davida Hilberta, jak bardzo Getynga, niegdyś przodujące w świecie centrum matematyki, ucierpiała po usunięciu matematyków pochodzenia żydowskiego. Hilbert odparł: »Ucierpiała? Nie ucierpiała, panie ministrze. Po prostu już nie istnieje«".



Ale chociaż kwestia relacji nauka – faszyzm nawet chronologicznie lokuje się w samym środku wywodów Cornwella, w jakimś stopniu ogniskując w sobie wszystko, co było przed i po nim, autora interesuje tak naprawdę sprawa znacznie szersza – etyka naukowca. Owszem, sporo pisze o pronazistowskich sympatiach Heideggera, wspomina sporo o zdegenerowanych ideologicznie teoriach medycznych, antropologicznych czy nawet geograficznych, które zamieniły się w naukowe uzasadnienie rasizmu... Ba, nawet fizyka kwantowa wstąpiła na służbę nazistowskiej ideologii – przytoczmy tu choćby taki passus Pascuala Jordana: „Wiemy, że w organizmie bakterii, pośród ogromnej liczby cząsteczek tworzących to żyjątko, bardzo mała grupa szczególnych cząsteczek obdarzonych dyktatorską władzą nad całym organizmem tworzy centrum dowodzenia żywej komórki".

Przede wszystkim jednak Cornwell stawia pytanie: czy nauka może istnieć w stanie czystym, bez ludzkiego kontekstu? I nie chodzi mu bynajmniej tylko o to zimne, mechaniczne wręcz zło, którego pokaz zaprezentowali w latach 40. naziści. Cornwell wychodzi dalej i pyta o moralne uzasadnienie prowadzenia naukowych badań, niesłużących niczemu innemu niż zabijaniu. Czasy Hitlera rozdęły to zjawisko do rozmiarów posępnej karykatury. Ale czy gatunkowo czymś innym były badania okresu zimnej wojny albo dzisiejszej wojny z terroryzmem? Cóż, kwestia do rozważenia – o klasie tej książki dostatecznie dobrze świadczy to, iż napisana jest tak, że naprawdę jest co rozważać. Ot, choćby ten wyimek o pracach nad bombą atomową:

„Wielu naukowców z Los Alamos twierdziło, że ich główną motywacją było niedopuszczenie do sytuacji, w której Hitler dysponowałby jako pierwszy bronią jądrową. Kiedy jednak w grudniu 1944 roku odkryto, że Hitler nie miał bomby, zaledwie jeden z nich (...) Władze zobowiązały go do ukrycia przed kolegami powodów rezygnacji".

John Cornwell dość sprytnie wybrał sobie literacką niszę. No bo czy można wyobrazić sobie marketingowo lepszą sytuację niż ta, kiedy całkiem sumienne opracowania historyczno-naukowo-etyczne zyskują opakowanie rodem z tabloidowej sensacji? Napisał na przykład swego czasu Cornwell książkę wdzierającą się pod podszewkę zjawisk cudownych i tajemniczych. Nie było w niej zupełnie nic z taniego efekciarstwa spod znaku Dana Browna, raczej solidna dziennikarska próba opowiedzenia o zawikłanej historii zjawisk niewytłumaczalnych, o tym, jak dzieliły ludzi, inspirowały ich, czym je wyjaśniano i jak wykorzystywano w ideologicznych swadach. Słowem – rzecz niegłupia i poważna, ale odpowiednio dobrany tytuł – „Moce ciemności" – skutecznie zwielokrotnił sprzedaż, docierając do czytelnika, który zazwyczaj na widok książki popularnonaukowej dostawał wysypki.

Literatura
"To dla Pani ta cisza" Mario Vargasa Llosy. "Myślę, że powieść jest już skończona"
Literatura
Zbigniew Herbert - poeta-podróżnik na immersyjnej urodzinowej wystawie
Literatura
Nagroda Conrada dla Marii Halber
Literatura
Książka napisana bez oka. Salman Rushdie po zamachu
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Literatura
Leszek Szaruga nie żyje. Walczył o godność