John Cornwell dość sprytnie wybrał sobie literacką niszę. No bo czy można wyobrazić sobie marketingowo lepszą sytuację niż ta, kiedy całkiem sumienne opracowania historyczno-naukowo-etyczne zyskują opakowanie rodem z tabloidowej sensacji? Napisał na przykład swego czasu Cornwell książkę wdzierającą się pod podszewkę zjawisk cudownych i tajemniczych. Nie było w niej zupełnie nic z taniego efekciarstwa spod znaku Dana Browna, raczej solidna dziennikarska próba opowiedzenia o zawikłanej historii zjawisk niewytłumaczalnych, o tym, jak dzieliły ludzi, inspirowały ich, czym je wyjaśniano i jak wykorzystywano w ideologicznych swadach. Słowem – rzecz niegłupia i poważna, ale odpowiednio dobrany tytuł – „Moce ciemności" – skutecznie zwielokrotnił sprzedaż, docierając do czytelnika, który zazwyczaj na widok książki popularnonaukowej dostawał wysypki.
„Naukowcy Hitlera" powielają ten schemat choćby dlatego, że opowieść o naukowcach rzeczywiście związanych z Hitlerem to zaledwie niewielki fragment tej pękatej monografii niemieckiej nauki w XX w. Owszem, całkiem wielu z jej przedstawicieli w podskokach zlało się z brunatną tonacją ówczesnego społeczeństwa, inni zrobili to bez podskoków – dla spokoju i wygody. Pisze Cornwell jednak także o tych, którzy albo w geście protestu, albo z racji żydowskiego pochodzenia opuścili na dobre granice III Rzeszy – często wprost w zaświaty – mocno nadwyrężając hitlerowskie zaplecze naukowe. Jaka była tego skala, mówi choćby przytaczany przez Cornwella dialog. „W 1934 roku Minister Edukacji Bernhard Rust zapytał wybitnego matematyka Davida Hilberta, jak bardzo Getynga, niegdyś przodujące w świecie centrum matematyki, ucierpiała po usunięciu matematyków pochodzenia żydowskiego. Hilbert odparł: »Ucierpiała? Nie ucierpiała, panie ministrze. Po prostu już nie istnieje«".