Przyczyny bywają jednak różne. W Polskiej Operze Królewskiej narzuca je ubogi technicznie teatr Stanisława Augusta Poniatowskiego. Opera Bałtycka jest uboga dosłownie, to jedna z najbiedniejszych instytucji w kraju.
W Gdańsku tytuł – „Poławiacze pereł"– brzmi niemal szyderczo. W Warszawie Ryszard Peryt ze skromności uczynił znak firmowy, jego spektakle są ostentacyjnie proste, „Nędza uszczęśliwiona" wydaje się być tego symbolem. Polska Opera Kameralna to wszakże swoisty cud, wystarczyło pół roku, by wypracować wyraziste oblicze artystyczne.
Obecna premiera jest wręcz powinnością, bo „Nędza uszczęśliwiona" to pierwsza polska opera, Maciej Kamieński skomponował ją zachęcony przez króla 240 lat temu. Tym niemniej dziś próby jej wystawienia nie przynoszą sukcesu, ale Jarosław Kilian znalazł sposób na tę skromniutką, muzycznie i teatralnie, opowieść o biednym wieśniaku Antku, którego wspomógł dobry pan, by poślubił Kasię i żył z nią szczęśliwie.
Z chłopskiej opowieści Jarosław Kilian zrobił dworski teatr. Nie bawił się w wiejską sielankę, pokazał, dworzan jak bawią się w aktorów, przyjąwszy role wieśniaków i pamiętają o hojności króla, który pod postacią boga Apollina spogląda na nich z plafonu na suficie widowni.
„Nędza uszczęśliwiona" zmieniła się w stylową, ale ze współczesnym dystansem komedię. Zrealizowano ją z wdziękiem przy jednym zaledwie stoliku jako dekoracji. Pomysły reżysera wzbogaciła zaś zabawna, absurdalna scenografia Izabeli Chełkowskiej.