Madonna – 50-letnia królowa popu – w minionym sezonie koncertowym nie miała sobie równych. Trasa „Sticky and Sweet” przyniosła jej 281 miliony dolarów. Madonna może być zadowolona co najmniej z trzech powodów — okazało się, że jej portfelowi nie zaszkodził światowy kryzys finansowy, małe powodzenie piosenek na listach ani negatywne recenzje, pisane nie tylko przez krytyków (do tych zdążyła przywyknąć), ale i fanów.
Jej koncerty przez lata słynęły z artystycznej i technicznej perfekcji, tym razem na portalach internetowych widzowie dali wyraz niezadowoleniu. Wiele koncertów (wbrew oficjalnym informacjom) nie zostało wyprzedanych, zawodziło nagłośnienie. Największą wpadką był prestiżowy występ na Wembley, opóźniony z winy piosenkarki, przez co kilkadziesiąt tysięcy ludzi nie miało jak wrócić do domu, bo nie działało już metro.
Aby dostać się na koncert Madonny, trzeba było płacić od stu do trzystu euro. W zamian piosenkarka oferowała dwie godziny przebojów i atrakcje w postaci wyjeżdżającego na scenę srebrnego kabrioletu, popisów kapeli cygańskiej i wirtualnego duetu z Justinem Timberlakiem. Ustanowiła występami rekord — żaden solowy artysta w historii nie zarobił podczas jednego tournée więcej niż ona.
[srodtytul]Rockmeni trzymają kasę[/srodtytul]
Druga w rankingu sporządzonym przez specjalizujący się w rynku koncertowym magazyn „Pollstar” była Celiné Dion, która po raz pierwszy od ośmiu lat ruszyła w ogólnoświatową trasę „Taking Chances”. Odwiedziła aż 24 kraje, zarobiła 236 milionów dolarów. Przypomniała największe przeboje, a do tego śpiewała przeróbki utworów innych gwiazd, m.in. Jamesa Browna i Queen. W Polsce wystąpiła w czerwcu — na krakowskich Błoniach oklaskiwało ją 30 tysięcy osób.