Biskup na czekoladkach

Warszawska galeria Desy Unicum wystawia około 40 prac Nikifora Krynickiego, jednego z najoryginalniejszych na świecie malarzy prymitywistów

Publikacja: 26.04.2010 10:58

Biskup na czekoladkach

Foto: materiały prasowe

[b] [link=http://www.rzeczpospolita.pl/pliki/kultura/nikifor/nikifor1.swf]Zobacz wirtualny spacer po wystawie (na całym ekranie)[/link]

[i]Fot. Waldemar Kompała[/i]

Sterowanie panoramą:

klawisz Shift - zbliżanie, klawisz Ctrl - oddalanie, klawisz myszy - przesuwanie i obracanie; żeby przejść do następnego pomieszczenia trzeba kliknąć dwa razy w przejście i chwilę poczekać

[link=http://www.rp.pl/temat/367044.html]Zobacz inne wirtualne spacery[/link] [/b]

Nie miał w życiu łatwo, to wiadomo. Gdyby w porę interweniować, jego bełkotliwą wymowę dałoby się poprawić – przyrośnięty język, który utrudniał mu porozumienie z innymi, bez trudu można było chirurgicznie poprawić. Być może wówczas los byłby mu łaskawszy. Ale Nikifor, nieślubne dziecko upośledzonej posługaczki, nie dostał takiej szansy.

[srodtytul]Wylany z „Wisłą”[/srodtytul]

W 1963 r. urzędowo nadano mu nazwisko „Krynicki”. Tak figuruje we wszystkich słownikach i opracowaniach. Naprawdę nazywał się Epifaniusz Drowniak – ale sam znał tylko swoje imię i wiedział, że chce malować jak Matejko.

[wyimek][link=http://www.rp.pl/galeria/9131,3,459189.html]Galeria prac Nikifora[/link][/wyimek]

Jedna z najbardziej rozpowszechnionych plotek przypisywała ojcostwo Nikifora Aleksandrowi Gierymskiemu; potem uznano, że spłodził go bawiący przejazdem w Krynicy niezidentyfikowany ziemianin, kryptonim T. Kim by T. nie był, jego syn wychowywał się w izolacji od świata. Zajmowała się nim matka, głuchoniema Rusinka, zarabiająca na życie praniem. Osierociła go w czasie I wojny.

Po rodzicielce Nikifor odziedziczył wadę wymowy i częściową głuchotę. Analfabeta (półanalfabeta?) i samotnik, uważano go za psychicznie upośledzonego. Jeśli chodził do szkoły, to niedługo. Możliwe, że uczył się pisać cyrylicą, trochę rachować. Nigdy jednak nie zdobył wykształcenia. Wędrował po wsiach, domach krynickich i ulicach, sprzedając obrazki lub wymieniając je na posiłek bądź nocleg. Niekiedy żebrał.

Z pochodzenia Łemko, po 1945 roku był dwukrotnie z Krynicy repatriowany – w ramach akcji „Wisła”. Jakimś cudem wracał. Chciano go też wysiedlić z uzdrowiska, bo żebrał, nie miał dokumentu tożsamości ani zameldowania. Pojawiały się także niepotwierdzone wiadomości o porwaniu malarza przez… masonów. Chyba jednak nikt nie zgłębił wszystkich jego perypetii, nie poznał udręk i poniżenia, które były jego chlebem powszednim.

Zaczął malować około 1915 roku. Najpierw pozostawał pod wpływem sztuki cerkiewnej. Pokrywał obrazkami każdy skrawek papieru – druki urzędowe, opakowania, pudełka po papierosach, stare zeszyty, tekturki po czekoladkach. Niekiedy wykorzystywał obydwie strony świstków. Obdarzony wyjątkowym wyczuleniem na kolory, całe życie starał się udoskonalić swoją technikę i styl. Miał świetną pamięć do form, barw, detali. Fascynował go świat i ile mógł, podróżował po południowej Polsce, co uwieczniał w cyklu stacyjek i dworców kolejowych. Stałym wątkiem były cerkwie i kościoły. Pojawiali się także święci, duchowni, uczeni. Wszyscy do siebie podobni, zastygli w hieratycznych pozach – tak widział ich autor.

Pierwszy zwrócił uwagę na jego twórczość ukraiński malarz Roman Turyn w 1930 roku. Zdaniem specjalistów, sztuka Nikifora znajdowała się wówczas w najświetniejszej, dojrzałej fazie. Osiem lat potem Jerzy Wolf (malarz, później także kapłan) opublikował esej o sztuce Nikifora.

Po wojnie (1948 – 1959) opiekowali się nim historycy sztuki Ella i Andrzej Banachowie, autorzy kilku książek o krynickim naiwiście. Oni też zorganizowali mu pierwszą wystawę w warszawskim SARP. Konsekracją na pełnoprawnego artystę stała się dla Nikifora wystawa w Zachęcie w 1967 r., a w ślad za tym przyjęcie go w poczet członków ZPAP.

W tym czasie krynickim samoukiem zajmował się Marian Włosiński – o czym traktował film Krzysztofa Krauzego „Mój Nikifor”. Chyba ten obraz, z niezapomnianą rolą Krystyny Feldman, przyczynił się do ponownego zainteresowania postacią oraz biografią Krynickiego.

[srodtytul]W roli duchownego[/srodtytul]

„Może tak dużo malował, bo nie mógł się wygadać?”, zauważył wybitny znawca naiwistów Aleksander Jackowski w książce poświęconej Nikiforowi. Jackowski nie chyli czoła przed zasługami Banachów. Jest zdania, że pracowali na własne, a nie Nikifora nazwisko; że nie działali bezinteresownie. Ale kto to dziś rozstrzygnie?

Domem Krynickiego była Krynica. Chodził „do pracy” na murku przy deptaku, zawsze elegancko ubrany, w kapeluszu, z walizeczką pełniącą zadania przenośnego warsztatu. Nie zapominał o ilustrowanym liście żebraczym, który eksponował obok swego stanowiska. Prosił o wsparcie oraz oferował obrazki za skromne sumy, „aby tylko żyć”.

Mimo mizerii położenia, miał świadomość talentu. Pieczętował obrazki „Nikifor-Matejko”. Znaczy, aspirował do pozycji autora „Bitwy pod Grunwaldem”. Kiedy dzieło uważał za skończone, oklejał je ramką z dobranych kolorystycznie pasków papieru i dodawał z tyłu pętelkę. Nie datował ani nie tytułował obrazków. Słowa, które często wkomponowywał w pejzaże, pełniły funkcje dekoracyjne lub… służyły mu do autokreacji. Imitował litery, nie zawsze rozumiejąc treści. Wstydził się swej szczątkowej edukacji i na różne sposoby starał się poprawić swój wizerunek.

Znamienne – przez całą jego twórczość przewija się motyw „autoportretu”. Wzięłam w cudzysłów, jako że chodziło o podobiznę wyimaginowaną, nawet – mistyfikowaną, świadczącą o wielkiej potrzebie odreagowania społecznego odrzucenia, z jakim się spotykał.

Na jednym z wizerunków przedstawił się jako nauczyciel w świątyni; na innym – jako wykładowca, przemawiający z katedry. Na jeszcze innej kompozycji ukazuje się w szatach biskupich, we wnętrzu kościoła (pracom Nikifora nadawano tytuły post factum – ten nosi nazwę „Biskup w kościele”).

Brodaty dostojnik stoi za ołtarzem, błogosławi wiernych. Po jego prawicy i lewicy stoją cywile pod krawatami; jeden w kapeluszu(!), drugi w tużurku, z kropielnicą w ręku. Napis, wkomponowany w ołtarz i podłogę, jest zbitką słów/liter, wśród których daje się wyróżnić fragment „nikiformatejok”. No tak, Nikifor-Matejko. Wciela się w postać, czy też w rolę dostojnika kościelnego…

Zostawmy jednak fantasmagorie malarza. Ważniejsze są plastyczne chwyty i uzyskane dzięki nim efekty, stosowane przez Nikifora świadomie, bez udziału przypadku.

Kompozycją rządzą ład i symetria. Postać biskupa ustawiona jest centrycznie; wszystkie pozostałe elementy rozłożone są tak, by dzieło dawało wrażenie harmonii. W gamie kolorystycznej chłodne zielenie zostały zrównoważone ciepłymi, żółtawymi tonami; znakomicie wyważone są ciemne akcenty. Jak zwykle, detale sceny zostały obwiedzione ciemniejszym konturem, co scala optycznie scenę. Całość tchnie powagą, nawet wzniosłością. Najwyraźniej Nikifor uważał swą sztukę za duchowe posłannictwo.

[i]Wystawa czynna do 11 maja[/i]

Kultura
Afera STOART: czy Ministerstwo Kultury zablokowało skierowanie sprawy do CBA?
Kultura
Cannes 2025. W izraelskim bombardowaniu zginęła bohaterka filmu o Gazie
Kultura
„Drogi do Jerozolimy”. Wystawa w Muzeum Narodowym w Warszawie
Kultura
Polska kultura na EXPO 2025 w Osace
Kultura
Ile czytamy i jak to robimy? Młodzi więcej, ale wciąż chętnie na papierze