„Winnie: The Opera" zaczyna się od sceny przesłuchania. Jest jesień 1997 r., była żona Nelsona Mandeli (rozwiedli się rok wcześniej) staje przed Komisją Prawdy i Pojednania. Konfrontację śledzi cały świat. Wcześniej obwołana w RPA matką narodu, uwielbiana jako ikona walki z apartheidem, więziona i torturowana, teraz musi odpowiedzieć na ciężkie zarzuty.
Członkowie komisji pytają o terror, jaki zaprowadzili w Soweto jej „ochroniarze". Zarzuca się jej łamanie praw człowieka i zlecenie kilku zabójstw. Przeciwko Mandeli świadczą m.in. zeznania rodzin zamordowanych. Mówią o niej: „anioł śmierci", „Lady Makbet".
Wreszcie Winnie Mandela, poruszona widokiem zasiadającego w komisji arcybiskupa Desmonda Tutu, zalewającego się łzami, wygłasza historyczne przeprosiny: „Tej części bolesnych lat, gdy sprawy potoczyły się fatalnie... głęboko żałuję".
Bohaterami oper byli już Gorbaczow, Brandt i Kaddafi, ale teatralny sukces odniósł tylko Nixon
Reporter brytyjskiego dziennika „The Independent" pisał wtedy: „Winnie Mandela zaliczyła już więcej powrotów na szczyt niż Frank Sinatra", i trafnie przewidywał, że nie będzie to koniec jej politycznej kariery. Skazana przez sądy za porwania i oszustwa, Mandela do dziś jest jedną z najważniejszych postaci Afrykańskiego Kongresu Narodowego i żywą legendą. O takiej właśnie kobiecie: kontrowersyjnej, ale wciąż uwielbianej, okrutnej i tragicznej, opowiada opera, która ma dziś premierę w Teatrze Narodowym w Pretorii.