To będzie jej 11. płyta, światową premierę „St. Petersburga" zaplanowano na wtorek. Jak na 25 lat kariery to niezbyt wielka liczba tytułów, ale każdy album Cecilii Bartoli wywoływał sensację, był starannie przemyślany, zaskakujący. Obdarzona wyjątkowym głosem, porównywana z Marią Callas, sprzedała łącznie ponad 10 milionów egzemplarzy płyt, zdobyła pięć statuetek Grammy i 20 innych nagród fonograficznych w Europie.
Uczucie niedosytu
W życiu kieruje się jednak zasadą „pozostaw po sobie niedosyt". I jak podkreśla, dotyczy to zarówno śpiewania, jak i tego, co robi w kuchni. A jak każda Włoszka przywiązuje wagę do jedzenia.
Świat chciałby jednak słuchać jej na okrągło. A do śpiewania była przeznaczona właściwie od narodzin. – Miałam osiem lat, gdy w Operze Rzymskiej, w której pracowali moi rodzice, byłam Pastuszkiem w „Tosce" – opowiada „Rz". – W innych przedstawieniach pojawiałam się w dziecięcych chórach i poznałam wielki włoski repertuar. On jest cząstką naszej rodzinnej tradycji, mama była sopranem lirycznym, ojciec tenorem.
W wieku dwudziestu kilku lat sławą dorównywała we Włoszech Luciano Pavarottiemu. Nie poszła jednak jego drogą, o występach na stadionach czy w w parkach wypowiada się z lekceważeniem. – Lubię otwartą przestrzeń, jest doskonała do spacerów z psem czy jazdy na rowerze – mówi – ale to nie miejsce odpowiednie do śpiewania.
W myśl swej zasady unika częstych występów. Nie lubi wielkich teatrów, woli mniejsze sale. – To nie jest kwestia akustyki, tego, czy będę dobrze słyszana, ale kontaktu z publicznością – wyjaśnia. – Kiedy widzę, że ktoś w trzecim rzędzie ogląda mnie przez lornetkę, wiem, że nie ma między nami kontaktu.