Przez trzy dni na dwóch scenach, na krakowskich Błoniach, wystąpiło kilkunastu artystów. Jednak festiwal znany dawniej pod nazwą Coke Live Music Festival, w tym roku był praktycznie imprezą dwóch gwiazd. Pierwszego dnia najbardziej oczekiwany koncert zagrała brytyjska grupa Foals. Drugiego dnia gwiazdą, która przyćmiła pozostałych wykonawców był Kendrick Lamar - 28-letni raper, jedna z najważniejszych obecnie postaci w tej muzyce na świecie.
Na początku roku ogłoszono, że hip-hopowiec wystąpi na gdyńskim festiwalu Opener w lipcu, ale ostatecznie organizujący obydwa festiwale Alter Art, przesunął występ Lamara na sierpniowy Kraków Live Festival. Lamar gwarantował zainteresowanie mediów i publiczności. Po roku nieobecności festiwalu związanej z zawirowaniami patronacko-finansowymi impreza miała wrócić w mocnym stylu.
Tak się stało. Hip-hopowiec wychowany na przedmieściach Los Angeles dał bardzo dobry występ. Profesjonalny, w przeciwieństwie do innych młodych raperów jak choćby A$AP Rocky'ego. A jednocześnie nie zgubił energii i świeżości w tym dobrze przygotowanym spektaklu, odgrywanym przecież już po wielokroć w różnych konfiguracjach.
Jego ostatni album „To Pimp a Butterfly" był chwalony przez wszystkie media na całym świecie. Jednak Lamar w Krakowie zagrał z niego zaledwie trzy najbardziej przebojowe utwory - „Alright", funkowe „King Kunta" oraz „i".
Można było pomyśleć, że wciąż jest w trasie promującej jego wcześniejszy album „Good Kid, M.A.A.D. City", bo na utworach z tej płyty oparł swoją set listę. Zaczął od mocnego „Money Trees". Dopiero w połowie koncertu zmienił repertuar wykonując utwór „Fuckin' Problems". Nie swój, ale z płyty wspomnianego A$AP Rocky'ego, gdzie gościnnie zarymował zwrotkę.