Jednak w ostatniej chwili, dosłownie na kilka godzin przed rozpoczęciem obrad parlamentarnych, Google zmienił front i zawarł ugodę najpierw z mniejszymi firmami medialnymi Australii, a potem tą największą – News Corp. – Zuckerberg ma rację, mówiąc, że przypadek Facebooka jest inny od Google'a, bo na jego platformie ludzie i media umieszczają treści, podczas gdy wyszukiwarka sama ich szuka. Niemniej i jedna, i druga firma zarabia na tym krocie. Australijski rząd ma więc jak najbardziej rację, stawiając się Facebookowi – mówi „Rzeczpospolitej" Jean-Pierre de Kerraoul, przewodniczący Europejskiego Stowarzyszenia Wydawców Gazet (ENPA).
Dlaczego akurat Australii przypadła szczytna rola prekursora w walce o uregulowanie internetu? Nie tylko determinacja władz ma tu znaczenie, ale także ważna jest rola Ruperta Murdocha, który mimo swoich 89 lat potrafi grać równie twardo, co 37-letni Zuckerberg.
– News Corp jest jednym z najpotężniejszych koncernów medialnych nie tylko w Australii, ale i na świecie. Kosa trafiła na kamień – tłumaczy de Kerraoul.
Murdoch domagał się za prawa do użytkowania przez platformy treści należących do jego mediów 1 mld dolarów australijskich rocznie (2,9 mld zł). Ile dostał, nie wiadomo. Mówi się o kwocie „znacznej". Jednak o skali ustępstw może świadczyć umowa z niepomiernie mniejszym dziennikiem „Sydney Morning Herald", który dostał 30 mln dol. australijskich rocznie, podczas gdy przeszło 100 francuskich dzienników (w tym „Le Monde", „Le Figaro" i „Liberation") musiało się niedawno zadowolić odpowiednikiem ok. 40 mln dol. australijskich rocznie.
– Facebook zajął bardzo brutalną postawę. Sądzę jednak, że jak w każdych negocjacjach jest to pozycja wyjściowa. Później i Zuckerberg pójdzie na ustępstwa. Facebook jeszcze bardziej od Google'a potrzebuje porozumienia z mediami dla naprawy swojego wizerunku bardzo nadszarpniętego fake newsami, wpadkami w moderowaniu treści i licznymi procesami – tłumaczy de Kerraoul.
W przeszłości Australia wygrała podobne starcie z Amazonem, który również groził wyjściem z kraju. Teraz na miejsce obu potentatów też są gotowi wejść inni jak Microsoft ze swoją wyszukiwarką Bing. Firma zapowiedziała, że jest gotowa płacić za prawa autorskie treści, z których korzysta.