W pracy bowiem, jak pisze "Dziennik Gazeta Prawna" "Przesiadujemy, a nie pracujemy". Przesiadujemy średnio 10 godzin więcej tygodniowo niż Holendrzy i 5 godzin dłużej niż Niemcy. I generalnie przysiadujemy mało efektywnie, bo - jak pisze dziennik "nasza wydajność, mimo że od 20 lat systematycznie rośnie o 2-3 procent rocznie - jest i tak 3-4 razy niższa od niemieckiej", powołując się na raport firmy badawczej Sedlak&Sedlak. Efekt przesiadywania jest bardzo wyrazisty. "W ciągu godziny przeciętny Luksemburczyk jest w stanie wypracować 54,5 dol., Polak jedynie 8,8 dol." - podaje "Dziennik Gazeta Prawna".

Ale przecież w większości przypadków nie płacą nam za wypracowane, ale za przesiedziane (co widać choćby na różnego rodzaju kartach czasu pracy). Dlatego coraz trudniej nam zrezygnować z tego przywileju. "Zaledwie 71 tysięcy osób przeszło na emeryturę do końca września tego roku. Najmniej od 10 lat!" - pisze Gazeta Wyborcza. Wystarczyło zastąpienie pomostówkami wcześniejszych emerytur i natychmiast okazało się, że przesiadywanie jest bardziej opłacalne niż emerytura i jednak - z punktu widzenia budżetu bardzo efektywne – na zmniejszeniu liczby emerytur państwo zyskało już 4 mld zł. Każdy rok przesiadywania więcej oznacza poprawę stanu finansów państwa. A przynajmniej spowolnienie ich psucia się. Zawsze coś.

Ale być może przesiadując jeszcze dłużej możemy dać państwu jeszcze więcej. "Emerytury do korekty" - głosi "Rzeczpospolita", omawiając aż siedem propozycji zmian w systemie emerytalno-rentowym. "Każdy sposób na uzyskanie budżetowych oszczędności jest możliwy" - pisze "Rz". A może zaproponujmy ósmy – postarajmy się przesiadywać w pracy aż po kres swych dni. Pytanie tylko, czy uda się zapewnić stosowne finansowanie dla tej formy ratowania finansów publicznych. Może coś da Unia?