Rz: Paweł Kukiz prowadzi operację polityczną, która polega na odcinaniu się od większości ludzi, którzy byli z nim związani w kampanii wyborczej. Pan stał się symbolem tej akcji.
Robert Raczyński, prezydent Lubina, jeden z architektów kampanii prezydenckiej muzyka: Mogę się tylko domyślać, że to taki średniowieczny model uprawiania polityki – wycinanie dawnych sojuszników, żeby nie stwarzali problemów. Paweł nie zdał egzaminu jako lider. Nie rozumie, że mamy XXI w., a polityka polega na dialogu. Choć w sumie to powinienem Pawłowi podziękować. Odkąd zaczął mnie obrażać, wszyscy się zaczęli interesować, kim jestem.
Cofnijmy się w czasie. Jest jesień 2014 r. Kierowana przez pana koalicja samorządowa Bezpartyjni Samorządowcy rozstaje się z prezydentem Wrocławia Rafałem Dutkiewiczem, który wybrał współpracę z PO. Składacie Kukizowi propozycję kandydowania na prezydenta miasta przeciw Dutkiewiczowi. On się nie zgadza, ale startuje do sejmiku i uzyskuje najlepszy rezultat na waszej liście. Jakie były wcześniej związki Kukiza z waszym środowiskiem?
Znał się z ludźmi, którzy startowali z naszych list, szczególnie z Patrykiem Wildem oraz Patrykiem Hałaczkiewiczem z Ruchu JOW. To oni przyprowadzili Pawła Kukiza – i to był strzał w dziesiątkę. On stał się lokomotywą, twarzą naszego projektu, ale model polityczny budowaliśmy my.
Już wtedy pojawiły się pomysły, że Kukiz powinien wystartować w wyborach prezydenckich, a potem stworzyć listę na wybory do Sejmu?
Tak, myśleliśmy tak od początku. Uznaliśmy, że sekwencja wyborów układa się idealnie dla wykreowania nowego projektu politycznego. Początkowo Paweł był trochę wystraszony. Bał się, że skończy jak Jan Pietrzak – dostanie 1 proc. i się ośmieszy. Rozumiałem te obawy. Próbując wejść do ogólnopolskiej polityki, ryzykował, że utonie, tracąc nazwisko i dorobek wielu lat pracy estradowej. Przekonywałem go jednak, że to jest niemożliwe i że przekroczy 15 proc.
Jak mógł pan go przekonywać, skoro – jak twierdzi Kukiz – widzieliście się trzy czy cztery razy w życiu.
Tyle że to były długie, kilkugodzinne rozmowy. Sądziłem, że faceci po 50. – którzy mają podobne życiorysy i podobne obawy, że ich dzieci wyjadą – nie muszą codziennie ze sobą rozmawiać, żeby się porozumieć. Zresztą moi współpracownicy spotykali się z Pawłem Kukizem raz, dwa razy w tygodniu. Za ich pośrednictwem mieliśmy regularny kontakt.